Bitwa pod Gołębiem

Bitwa ta była wynikiem rozpoczęcia wzniecania przez Czarnieckiego  powstania przeciw Szwedom w Sandomierskim i reakcją Karola X Gustawa.

bitwa-pod-golebiemBitwa pod Gołębiem – Johann Philipp Lemke

Oddziały polskie rozpoczęły działanie w sandomierskim w lutym 1656 roku, werbując rekruta i zbierając pieniądze, konie i żywność. Był to wynik uchwały sejmiku z 7 lutego w Opatowie, gdzie podjęto decyzję o przystąpieniu do konfederacji tyszowieckiej. Siły zebrane na tą wyprawę to ok. 2700 koni.

Przeciw tym działaniom akcję podjął Karol X Gustaw wyruszając z Łowicza, gdzie wyznaczył koncentrację jazdy. Jego wojsko liczyło ok. 9 tys. jezdnych i dążył on do jak najszybszego spotkania i decydującej bitwy. Naciskany Czarniecki 17 lutego przeprawił się na prawy brzeg Wisły a następnie pułki kasztelana kijowskiego rozłożone zostały szerokim łukiem wokół wsi Gołąb, w której stacjonował pułk Machowskiego, na popas. Karol X Gustaw nie wiedział w jakim kierunku wycofał się Czarniecki, wzmocnił więc załogę Janowca, a sam nocował prawdopodobnie w Zastowie Karczyńskim, rozsyłając podjazdy we wszystkie strony. Następnego dnia posunął się tylko do Włostowic, gdzie zamierzał spędzić następną noc, jednak podjazdy Zbrożka i Kalińskiego wykryły ślady kopyt końskich. Rozpoznały także chorągwie stacjonujące w Puławach (Szemberka) i Gołębiu. Król szwedzki postanowił natychmiast atakować. Pchnął więc najpierw do Puław rajtarów Horna, hr. Waldemara i Kurcka. Hr. Waldemar miał posuwać się wzdłuż Wisły, pozostali mieli spróbować obejść Gołąb od północy. Po drodze Kurck starł się z chorągwią Szemberka, która po krótkiej walce rzuciła się do ucieczki. Pościg trwał na przestrzeni 8 km. Szemberk zdołał jednak ostrzec Machowskiego wysyłając gońców do Gołębia.

Pod Gołębiem pierwszy zjawił się hr. Waldemar, który na widok wyłaniających się chorągwi polskich wstrzymał marsz i rozwinął się na skraju lasu, czekając na pozostałe siły szwedzkie. Machowski również nie atakował, ustawił tylko swoje chorągwie w dwóch rzutach, zamierzając się najprawdopodobniej wycofać. Tymczasem nadciągnął gen. Duglas wraz z jazdą Niemirycza i dragonami. Siły te rozwinęły się na prawym skrzydle hr. Waldemara, a dragoni zostali natychmiast spieszeni i wraz z lekkimi armatkami wysunięto ich przed szereg szwedzki. Cały szyk ruszył następnie do przodu, a gdy dragoni podeszli na odległość celnego strzału otworzyli ogień, głównie do koni. Ogień ten zaczął wywoływać zamieszanie w pułku Machowskiego. Na tą sytuację nadciągnął Czarniecki z chorągwiami pułku królewskiego i podjął jedyną słuszną decyzję. Rozwinął swoje siły na lewym skrzydle i rzucił swoją jazdę do szarży. Część regimentu hr. Waldemara została zepchnięta na brzeg Wisły a położenie oddziałów szwedzkich stawało się coraz bardziej krytyczne.

Sytuacja uległa radykalnej zmianie, gdy nadciągnął spóźniony nieco Karol X Gustaw. Czoło jego kolumny wyszło z lasu na północ od pozycji hr. Waldemara. Stanęły tam regimenty: samlandzki hr. Oxenstierny oraz von Ascheberga i Sinclara. 5 kompani rajtarów zwróciło się w bok i tyły zwycięskich chorągwi Czarnieckiego, które w tej sytuacji rozpoczęły odwrót. Drugi rzut pułku Machowskiego odparł ten atak, ale został z kolei odrzucony przez resztę nadchodzącej kawalerii. Duglas, dysponujący teraz znaczną przewagą i ponaglany  energicznymi rozkazami Karola X Gustawa, zaczął odzyskiwać pole. Inna grupa kawalerii, prowadzona przez samego Karola X Gustawa, znajdująca się bardziej na prawo od grupy Duglasa, rozpoczęła obejście szyku polskiego, ale powstrzymał ją Czarniecki na czele kilku chorągwi pułku królewskiego. Walka toczyła się ze zmiennym szczęściem i wielką zawziętością.

Karol X Gustaw zebrał w końcu resztę sił czyli: regiment rajtarów Wittemberga, pułk jazdy Kalińskiego, regiment Horna i nyladzki oraz prawdopodobnie niemiecki Yxkulla i jeszcze raz rzucił je na obejście sił polskich. Tym razem wyszły one na tyle daleko, że zagroziły one odcięciem sił Czarnieckiego od drogi ucieczki za Wieprz. Ten nie namyślając się wiele zarządził odwrót. Ucieczkę ułatwił lesisty teren przecinany licznymi parowami. Siły Czarnieckiego poniosły pewne straty przechodząc przez Wieprz, jednak zdołały umknąć pogoni zachowując zdolność operacyjną.

A poniżej wersja Sienkiewicza:

(…) Po czym Aleksandra Macedońskiego wspominał, z którym lubił być porównywany, i szedł naprzód, goniąc pana Czarnieckiego; ten zaś, nie mając sił tak wielkich ani ćwiczonych, umykał się przed nim, ale umykał jak wilk, gotów zawsze się zwrócić. Czasem też szedł przed Szwedami, czasem po bokach, a czasem, zapadłszy w głuchych lasach, puszczał ich naprzód, tak iż oni myśleli, że jego gonią, a on właśnie szedł za nimi, wycinał opieszałych, tu i owdzie uszczknął cały podjazd, znosił idące wolniej pułki piesze, napadał na wozy z żywnością. I nigdy Szwedzi nie wiedzieli, gdzie jest, z której strony uderzy. Nieraz w zmrokach nocnych rozpoczynali ogień z armat i muszkietów do zarośli, sądząc, że nieprzyjaciela mają przed sobą. Nużyli się śmiertelnie, szli w chłodzie, głodzie i zmartwieniu, a ów – vir molestissimus – wisiał ciągle nad nimi, jako chmura gradowa wisi nad łanem zboża. Na koniec dopadli go pod Gołębiem, niedaleko ujścia Wieprza do Wisły. Niektóre chorągwie polskie, stojące w gotowości rzuciwszy się z impetem na nieprzyjaciela, rozniosły postrach i zamieszanie. Więc naprzód skoczył pan Wołodyjowski ze swoją laudańską chorągwią i wsparł królewicza duńskiego Waldemara; zaś pan Kawecki Samuel i młodszy Jan stoczyli z pagórka pancerną chorągiew na najemnych Angielczyków Wikilsona – i w mgnieniu oka pożarli ich, jako szczupak pochłania klenia, zaś pan Malawski zwarł się z księciem biponckim tak szczelnie, iż ludzie i konie pomieszali się ze sobą jako kurzawa, którą dwa wichry z przeciwnych stron przyniosą i jeden wir z niej uczynią. W mgnieniu oka zepchnięto Szwedów ku Wiśle, co widząc Duglas pospieszył swoim z wyborową rajtarią na ratunek. Lecz rozpędu i te nowe posiłki wstrzymać nie mogły; poczęli więc Szwedzi skakać z wysokiego brzegu na lód, padając trupem tak gęsto, że czernili się na śnieżnym polu jako litery na białej karcie. Legł królewicz Waldemar; legł Wikilson, a książę biponcki, obalon z koniem, nogę złamał – legli wszelako i obaj panowie Kaweccy, i pan Malawski, i Rudawski, i Rogowski, i pan Tymiński, i Choiński, i Porwaniecki, jeden tylko pan Wołodyjowski, chociaż się w szwedzkie szeregi jako nurek w wodę z głową zanurzał, najmniejszej rany nie poniósł.
Tymczasem przyciągnął sam Karol Gustaw z główna siłą i armatami i naówczas zmieniła się postać boju. Inne Czarnieckiego pułki, niekarne i nie wyćwiczone, nie umiały stanąć na czas w ordynku; niektóre koni nie miały pod ręką, inne, po dalszych wsiach leżące, wbrew rozkazom, aby ciągle były w pogotowiu, zażywały wczasu po chatach. Na owe gdy nieprzyjaciel natarł niespodzianie, wnet poszły w rozsypkę i ku Wieprzowi umykać poczęły. Więc pan Czarniecki kazał trąbić na odwrót, aby tamtych pułków, które pierwsze uderzyły, nie wygubić. Jedni poszli tedy za Wieprz, inni do Końskowoli, zostawiając pole i sławę zwycięstwa Karolowi, gdyż tych zwłaszcza, którzy za Wieprz uchodzili, długo ścigały chorągwie Zbrożka i Kalińskiego, przy Szwedach jeszcze zostające.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

* Copy This Password *

* Type Or Paste Password Here *

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>