Potop – streszczenie szczegółowe tom II

Potop – Tom II – Rozdział I

Soroka prowadził swojego pana, sam nie wiedząc dokąd się udać. Kmicic zaś leżał nieprzytomny i ani postoje ani ruch koni nie mogły go ocucić. W końcu ocknął się ale patrzył nieprzytomnymi oczyma nie pytając o nic. Dopiero wieczorem wypowiedział pierwsze słowa. Chciał pić, ale gdy Soroka przyłożył mu blaszankę do ust wykrzywił je grymas bólu. Jechali dalej a teren stawał się coraz bardziej podmokły. W końcu zaczęło się ściemniać a oni nie mieli gdzie zatrzymać się żeby odpocząć. Na szczęście Soroka znalazł końskie ślady i po nich dotarli do smolarni, gdzie niechętnie przywitał ich chłop.  Rozłożyli się w domu i oczekiwali na resztę mieszkańców, którzy według tubylca mieli się zjawić nazajutrz. Soroka wziął jeszcze smolarza na spytki i okazało się, że mieszka  tu szlachta, która trudni się rozbojem i konie bierze. Był jeden stary i dwóch młodych plus dwóch czeladzi. W stajni natomiast stało spore stado koni już zrabowanych. Soroka rozstawił straże i sam położył się obok pułkownika i drzemał. Nad ranem zbudził go jeden z żołnierzy z informacją, że smolarz uciekł. Było pewne, że sprowadzi im na kark miejscowych. Nie spali już do rana i czuwali przed chatą drzemiąc tylko z lekka. Rano obudził ich głos Kmicica, który stał w drzwiach wołając Sorokę. Wypytał go o wszystko co się stało od chwili gdy otrzymał postrzał od księcia a Soroka opowiadał. Pan Andrzej nie był zadowolony, ale nie załamywał rąk. Strapił się dopiero, gdy okazało się, że zginęły listy, które miał od obu książąt. Teraz nie miał się jak wkupić w łaski konfederatów, a zamierzał to właśnie zrobić przy pomocy księcia Bogusława przytroczonego do siodła i owych listów. Był teraz zdrajcą dla wszystkich. Dla Radziwiłłów, dla Jana Kazimierza, dla konfederatów, dla Szwedów, a co najgorsze dla jego ukochanej Oleńki i nie miał żadnych dowodów, które pokazałyby że odstąpił przeniewierców tylko własne słowa, w które zapewne nikt nie uwierzy. Gdy tak rozmyślał nad swoim położeniem dobiegł go z zewnątrz huk wystrzału. Chwycił szablę i wybiegł na zewnątrz zobaczyć co się dzieje. Z zarośli wypadł Soroka, który z drugim żołnierzem pojechał listów szukać i krzyknął „Kupa idzie„.

Streszczenia szczegółowe lektur

Potop – Tom II – Rozdział II

Po chwili dał się słyszeć szelest, który w końcu umilkł. Soroka z Kmicicem przyczaili się a z zarośli wyłoniła się chmura białego dymu i głos wystrzału. W końcu po krótkiej rozmowie z krzaków wyszło dwóch ludzi i ruszyło w ich kierunku w celu rozmówienia się. Gdy Soroka przyjrzał się zbliżającym, powiedział do Kmicica, że to cud jakiś ale to ich ludzie. Pan Andrzej też ich już rozpoznał i wyszedł z za koni śmiejąc się i pytając jak zdrowie. Okazało się, że był to stary Kiemlicz i jeden z jego synów. Wcześniej służyli oni w oddziale Kmicica ale pewnego dnia, gdy pułkownik wysłał ich z tabunem koni do miasta nie wrócili już i słuch po nich zaginął. Wszyscy w oddziale mówili, że była to dla nich za duża pokusa. Obawiał się też stary, że pułkownik będzie się mścił o to, ale Kmicicowi nie w głowie teraz było upominać się o konie. Martwił się o zgubione listy, ale w końcu pomyślał, że Radziwiłł o tym nie wie i może on go trzymać w garści grożąc, że je opublikuje. Kazał Kiemliczowi przynieść papieru i pióro i napisał list do Radziwiłła, z braku inkaustu własną krwią. Pisał w nim, że wypowiada mu służbę i zapowiada że mścić się będzie do śmierci, a jeżeliby jego ukochanej w Kiejdanach jakaś krzywda się stała to listy opublikuje i do Sapiehy wyśle. Napisał też kolejny list, tym razem do Wołodyjowskiego, w którym ostrzegał go o rozkazach księcia Janusza do ekonomów aby konfederatów wytruli lub w nocy wyrznęli. Podpisał się Babinicz ponieważ sądził, że jego nazwisko wywarłoby wrażenie wręcz odwrotne niż zamierzał. Ucieszył się Kmicic tą robotą, ale zaraz spochmurniał, ponieważ teraz musiał się zająć własnym odkupieniem, a była to sprawa trudniejsza. W pierwszej chwili pomyślał, że zbierze kupę hultajów i będzie Szwedów podchodził jak kiedyś Chowańskiego. Ale sumienie jego zaraz odpowiedziało, że będzie to zabawa a nie odkupienie. I gdy już desperował z rozpaczy i nie wiedział co począć usłyszał za oknem rozmowę Soroki z jednym z żołnierzy. Wachmistrz mówił, że może do króla pójdą, którego wszyscy opuścili, ale go jeszcze Bóg nie opuścił. To natchnęło pana Andrzeja.

Potop – Tom II – Rozdział III

Przed wyjazdem zawezwał starego Kiemlicza i powiedział, że na służbę go wraz z synami i jego ludźmi przyjmuje. Lepiej mu się to opłaci niż ten zbójecki proceder, który teraz prowadzą a i wierną służbą winy swoje zmazać mogą. Nakazał mu też wysłać kogoś z listami do hetmana litewskiego i do Wołodyjowskiego. Kmicic wyjawił mu, że do króla się udaje, na co stary stwierdził, że to nie będzie łatwa rzecz, ponieważ król jegomość na Śląsku się schronił i przez całą Rzeczpospolitą trzeba się przedostać. Radził żeby przebrać się w chudopacholskie szaty, wziąć konie ze sobą i udawać że na jarmark z nimi jadą. Teraz właśnie odbywał się taki w Sobocie, która koło Piątku się znajduje i pod tym pozorem mogą ruszyć, a później przedzierać się coraz dalej. Kmicic przyjął ten sposób i zapowiedział mu jeszcze, że od tej pory nie jest on Kmicicem jeno Babiniczem i że choćby z nich pasy darto to nie mają wyjawić jego prawdziwego nazwiska. Po godzinie wszyscy byli gotowi do drogi i ruszyli wraz ze stadem, na którego czele jechał Babinicz.

Potop – Tom II – Rozdział IV

Ruszyli zrazu wzdłuż granicy pruskiej zatrzymując się w Ełku, gdzie sprzedali i kupili kilka koni. W końcu dotarli do województwa mazowieckiego i niedaleko Wąsoczy zatrzymali się w pustej karczmie. Ledwie jednak zasiedli do wieczerzy, gdy zajechał przed nią poczet jakiegoś wielmoży. Okazał się nim być pan Rzędzian z Wąsoczy, który właśnie do konfederatów zmierzał. Babinicz zaprosił go do wieczerzy i gdy rozmawiali o sytuacji w kraju, jeden z żołnierzy wszedł i powiedział do Kmicica, że jakiś podjazd od Szczuczyna się zbliża. Chciał go przy tym nazwać komendantem i już zaczął wypowiadać te słowa, ale powstrzymał go jego groźny wzrok. Strapił się Babinicz bardzo tym podjazdem i zaszył w najciemniejszy kąt karczmy, a Rzędzian spoglądał za nim zdziwiony całą sytuacją. Po chwili do izby wszedł wielki żołnierz. Był to Józwa Butrym. Zaczął on rozmawiać z Rzedzianem, który się bardzo ucieszył na wieść o tym, że pan Wołodyjowski i panowie Skrzetuscy są w okolicy, ponieważ znali się z dawna. Ale gdy Józwa zobaczył Sorokę, który wydał mu się znajomy zaczął wypytywać kim są i dokąd zmierzają. Odpowiedział mu hardo stary Kiemlicz i Kmicic musiał się włączyć w tą rozmowę, nie chciał bowiem żeby jakaś zwada powstała. Wtrącił się też Rzędzian, który stwierdził, że Kmicic jakoś podejrzanie wygląda i zachowuje się jak na koniucha i że zaszył się w kącie jakby oblicze ukryć chciał. Butrym, gdy to usłyszał podszedł do ognia, wyciągną głownię i zaświecił w twarz ukrywającemu się chorążemu, a gdy to uczynił zakrzyknął, że to Kmicic i zaczął wołać żołnierzy. Pułkownik nie ukrywał się już wstał z ławy i popatrzył Butrymowi w oczy. Ten chwycił go za kark, ale chociaż siłą przewyższał znacznie pana Andrzeja to sprytu miał więcej ten drugi. Wyrwał się on z potężnego uścisku i ciął Józwę przez pysk. W tej chwili do izby wpadli laudańscy a na ich karkach ludzie Kmicica i rozgorzała walka, w którą włączyła się też czeladź Rzędziana. Ale nie mieli szans zwyciężyć z zabijakami takimi jak Soroka, który największe siał spustoszenie. Gdy walka przeniosła się poza karczmę, zwycięstwo było po stronie Kmicica. Kiemlicze rzucili się do rabowania wozów, ale Kmicic warknął na nich „wara” i kazał sprowadzić Rzędziana. Kazał mu jechać wolno i przekazać Wołodyjowskiemu, że on nie jego wróg i żeby uważali na Radziwiłła, który już pewnie na nich z jazdą szwedzką idzie. Muszą się oni kupy trzymać, ponieważ hetman pojedynczo wygniecie ich bez problemu. Zaraz po tym ruszyli w dalszą drogę aby jak najdalej być od tego miejsca.

Potop – Tom II – Rozdział V

Rzędzianowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, że jest wolny. Ruszył natychmiast i już godzinę później był w Szczuczynie. Ale że noc była więc rozłożył się na rynku i spał tam do rana. Gdy nastał świt ruszył natychmiast do pana Wołodyjowskiego, a ten uradowany wielce poprowadził go do kwatery Skrzetuskich i Zagłoby. Zaczęli wspominać dawne czasy, gdy Rzędzian jako chudopachołek służył u Jana Skrzetuskiego, a którego teraz po ręce całować zaczął powtarzając „mój jegomość„. Powiedział też w końcu o tym, że przywiózł ze sobą ich podjazd pobity okrutnie przez Kmicica i że z nim właśnie się spotkał. Pan Wołodyjowski aż wybiegł na rynek sprawdzić czy to prawda a inni dopytywali się o szczegóły. Gdy pan Michał wrócił wzburzony wielce Rzędzian zaczął opowiadać wszystko jak było i powtórzył na koniec słowa ostrzeżenia przekazane przez Kmicica, żeby konfederaci trzymali się w kupie, ponieważ książę wojewoda jest już pewnie w drodze przeciwko nim. Zastanawiali się wszyscy czy nie ma jakiejś pułapki w tym ostrzeżeniu, ale Jan Skrzetuski stwierdził, że on żadnej nie widzi i że Kmicic szczerze ich ostrzega. Zastanawiali się tylko jak hetman przejdzie przez ludzi Zołtareńki, którzy zagradzali mu drogę. Odpowiedź znaleźli w liście, który w tym momencie przyniósł pachołek. Pisał do nich Kmicic i wyjaśniał w nim, że Radziwiłł ma siły dość aby się z nimi zmierzyć, a czeka na posiłki Szwedzkie właśnie po to, żeby szybko przejść przez septentrionów, którzy teraz stoją nie wiedząc co począć. Jeżeliby Szwedów zaczepili, to nową wojnę mieliby od razu, a tego oni nie uczynią. Przekonał ich ten list i uwierzyli w szczere intencje Kmicica. Rozesłali też zaraz gońców z ostrzeżeniem do innych pułkowników i wyznaczyli punkt zborny pod Białymstokiem. W godzinę później chorągiew laudańska była na koniach i również zmierzała w tamtą stronę. Starszyzna jechała przodem a żołnierzy prowadził namiestnik, Roch Kowalski.

Potop – Tom II – Rozdział VI

Gdy Wołodyjowski ze swoją chorągwią przybył na miejsce zbiórki, stało tam już kilka tysięcy wojska o wiele bardziej karnego niż pospolite ruszenie pod Ujściem. Pułkownicy poważnie potraktowali ostrzeżenie i nie tracili czasu. Brakowało tylko wodza który mógłby ich poprowadzić na wroga, czy to Szwedów, czy Radziwiłła. Prym wśród tego zbiegowiska wiódł pan Zagłoba, który górował nad wszystkimi elokwencją i przedstawiał barwnie swoje zasługi i dokonania. A że żadna dysputa nie odbywał się przy suchym pysku to tylko wzbudzało to jego zapał.

Ponieważ jednak o wojewodzie witebskim nie było żadnych wieści gdzie się on znajduje, postanowiono wybrać regimentarza, który by zarządzał wszystkim. Każdy z pułkowników, oprócz Wołodyjowskiego, myślał o sobie. Ale żołnierze mieli inne zdanie. Postanowili wybrać na wodza Zagłobę, ponieważ według nich swoim doświadczeniem, męstwem i zasługami górował nad innymi. I rozbrzmiał w obozie jeden, donośny krzyk :„Vivat! Vivat! Zagłoba dux! Vivat! Vivat!” Po południu na błoniach odbył się przegląd wojska i pan regimentarz z całą powagą lustrował chorągwie i rozmawiał z pułkownikami. Pan Wołodyjowski tylko wąsikiem ruszał i coś gadał pod nosem, gdy go nowy regimentarz pochwalił przed całym wojskiem i kazał tak trzymać dalej, a nie będzie mu to zapomniane. Później porozsyłał podjazdy w te strony, w które trzeba było i w te w które nie było żadnej potrzeby. Wysłuchał wszystkich meldunków gdy powróciły one do obozu a następnie udał się do kwatery Wołodyjowskiego i Skrzetuskich. Gdy tam przybył zaczął opowiadać im o swoich planach popijając co chwilę miodem swoje wywody. A plany miał dalekosiężne. Planował zebrać jak najwięcej prowiantu z województwa podlaskiego i nie zajętych jeszcze innych ziem, a szlachcie płacić kwitami, których dużo przez noc przygotował. Chciał wydać uniwersały i rozsyłać pisma żeby się szlachta na pospolite ruszenie do niego stawiała, o konfiskacie dóbr dysydentów jeżeli się na prawdziwą wiarę w ciągu trzech dni nie nawrócą, do Chowańskiego, żeby powstrzymał swoje podjazdy, a nie to je znosić będzie i w końcu do króla, aby go w niedoli pocieszyć. Chciał tu założyć obóz warowny i oprzeć się w nim Radziwiłłowi, czyniąc z niego drugi Zbaraż. Bardzo celne wydały się pułkownikom te plany i dziwili się skąd w tym starym szlachcicu tyle rozumu, a Rzędzian z największym podziwem spoglądał na niego i nie śmiał już w dawnej konfidencji z nim być.

Od czasu wyboru regimentarza sprawy w obozie poczęły iść w dobrym kierunku. W kilka dni usypano szańce i obsadzono je działami z Białegostoku i piechotą wyposażoną w muszkiety stamtąd także sprowadzone. Codziennie też do obozu silne podjazdy sprowadzały prowiant, co radowało serca żołnierskie, a tego żołnierza też przybywało. Gdy szlachta dowiedziała się o tym że jest obóz i regimentarz w nim, coraz chętniej stawała pod bronią. Dochodziły też do obozu różne

hetman-jan-pawel-sapieha

Jan Paweł Spaieha

wieści, a to że Radziwiłl już tuż, a to znowu że to Sapieha a nie książę hetman. Dotarła też wieść, że pod Wołkowyskiem kupa Złotareńkowych kozaków, ze dwa tysiące ludzi, stanęła i miastu zagraża. Wysłał więc, na prośbę deputacji o ratunek proszącej kilka chorągwi pod panem Wołodyjowskim, aby ją zniosła. Minęło jednak kilka dni a o panu Michale żadnych wieści nie było. W końcu podjazdy przyniosły wieść, że jakieś wielkie wojsko się zbliża, a w obozie gruchnęła wieść, że Radziwiłł idzie. Zagłoba strwożył się bardzo, ale Jan Skrzetuski, do którego po ratunek przybył przekonał go, że to musi wojewoda witebski nadciągać, dlatego żaden z podjazdów nie wrócił, tylko przyłączył się do niego. Wyszli też zaraz na wały a pan regimentarz chodził z podniesioną głową i zapewniał wszystkich, że jeżeli to książę hetman to go do Kiejdan z powrotem wyśle. Jako też po niedługim czasie okazało się, że to faktycznie Sapieha nadciąga a wraz z nim pan Wołodyjowski, którego z ciężkich terminów wybawił, ponieważ opasły go przeważające siły Moskali i wojewoda w czas przybył na ratunek. Zagłoba też wyjechał zaraz witać wojewodę i zdać mu przywództwo a później przygotował ucztę jakiej jeszcze w obozie nie widziano. Na koniec przybyli ludzie z informacją, że podjazdy hetmana sięgają już Tykocina i niedługo on sam tu będzie.

Potop – Tom II – Rozdział VII

A Radziwiłł faktycznie, zgodnie z tym co pisał Kmicic do Wołodyjowskiego, czekał na posiłki szwedzkie. Dotarły one w końcu ale skierowały się wprost do Tykocina, który Pontus de la Gardie chciał mieć w swoim władaniu. Zastępy Chowańskiego rozstąpiły się przed tymi siłami nie czyniąc im szkody. Książę hetman zwlekał jednak z ruszeniem, ponieważ był to czas kiedy chorągwie konfederackie były rozproszone i kłóciły się między sobą. Czekał po prostu aż się za łby wezmą. Nic takiego się jednak nie stało, a gdy dowiedział się o warownym obozie i Zagłobie jako regimentarzu, wpadł we wściekłość. Przygotował już całą dywizję do wymarszu, gdy przybył goniec z informacją, że książę Bogusław jest w drodze i lada chwila go odwiedzi. Przywitali się serdecznie po jego przybyciu, a gdy zostali sami zaczęli rozmawiać o sytuacji w jakiej są. Książę Janusz niespokojny był o to czy ich plany dadzą się jeszcze zrealizować, ale Bogusław uspokajał go i twierdził, że uda im się duży kawał Litwy zagarnąć dla siebie, ponieważ chcieli tego i Szwedzi i elektor, który rad by mieć silnego sojusznika i który obiecał, że o nich nie zapomni. W końcu rozmowa zeszła na temat Kmicica. Książę koniuszy opowiedział bratu o wydarzeniach, które miały miejsce w Pilwiszkach a na koniec wręczył list, który pisał do księcia Kmicic własną krwią w chacie w lesie. Gdy hetman go przeczytał zaatakowała go astma więc Bogusław wezwał służbę, żeby ratowała księcia i nakazał przekazać, że gdy mu oddech wróci to oczekuje go w swojej komnacie. Po dwóch godzinach zjawił się książę z opuchniętą twarzą i powiedział, że namyślił się i teraz wie, że Kmicic tych listów opublikować nie może, ponieważ on ma dziewkę. Książę Bogusław zainteresował się nią i pytał, czy gładka, a gdy okazało się że bardzo, zaproponował że ją do Taurogów ze sobą zabierze. Pismo też zaraz do Kmicica pośle, żeby listy oddał to dziewkę odzyska, choć nie taką jak ją zostawił. Obawiał się hetman, żeby Bogusław siłą ją nie zniewolił, ale gdy ten przyrzekł, że tego nie zrobi, a prywatnie zawsze słowa dotrzymywał, zgodził się.

Potop – Tom II – Rozdział VIII

Wieczorem na wieczerzy pojawili się wszyscy goście księcia hetmana z Oleńką i miecznikiem, a Bogusław zjawił się wystrojony tak że aż łuna od niego biła. Gdy zobaczył pannę Billewiczównę, podszedł natychmiast do niej witając ją bardzo dworskim i głębokim ukłonem, a ona odpowiedziała równie głębokim dygnięciem. Książę koniuszy oczarowany był jej urodą i nie spodziewał się spotkać tu tak dystyngowanej i pięknej panny. Podczas wieczerzy rozmawiano głównie o księciu Bogusławie, o jego czynach sławnych i pojedynkach i o romansach, o których sam zainteresowany powiedział, że to są wszystko plotki. Przedstawiał się też jako stronnik Jana Kazimierza i chociaż brata kochał to, jak powiedział, nie przestanie się o to z nim spierać. Książę Janusz zrozumiał jego grę, ale nie w smak mu ona była. W końcu wspomniał Bogusław, że wstyd mu jest za polską szlachtę, ponieważ nigdzie na świecie nikt nie ofiarował się na życie swojego pana nastawać, a tutaj go to spotkało. Gdy wszyscy ze zgrozą spytali kto mu się ofiarował z takim bezeceństwem, ten odpowiedział, że po drodze spotkał szlachcica, który obiecał, że za znaczną nagrodę pojedzie na Śląsk, porwie Jana Kazimierza i żywym lub martwym dostarczy go Szwedom. Szlachcicem tym był Kmicic. Gdy nazwisko pana Andrzeja zabrzmiało w sali, Oleńka wstała od stołu i krzyknęła, że to nieprawda. Książę Bogusław udał współczucie i powiedział, że jeżeli to jakiś krewny, bądź narzeczony to żałuje, że tą nowinę powiedział. Oleńka ochłonęła jednak i powiedziała, że niesłusznie zaprzeczyła, ponieważ do tego człowieka wszystko podobne. Po wieczerzy hetman oświadczył miecznikowi, że wraz z Oleńką do Taurogów pojedzie i nie krył przed nim że uda się tam jako zakładnik. Później gdy zostali sami z księciem Bogusławem paź przyniósł list od Sapiehy, w którym radził on, żeby książę Szwedów się wyrzekł a zebrawszy siły na nich uderzył, ponieważ jest to jedyny dla ojczyzny ratunek. Jeżeli nie zechce tego uczynić to on czeka na niego na Podlasiu i daj Boże pychę jego ukróci. Książę wojewoda namyślał się chwilę co uczynić, ponieważ faktycznie to co radził wojewoda witebski mogłoby uratować Rzeczpospolitą, ale musiałby się wyrzec wszystkiego do czego zmierzał. W końcu postanowił. Jutro rusza na Podlasie i Sapiehę zetrze.

Potop – Tom II – Rozdział IX

Kmicic natomiast przedzierał się Kiemliczom dobrze znanymi leśnymi drogami w stronę Przasnysza. W lasach napotykali Kurpiów, którzy byli bardzo na Szwedów zawzięci, ale gdy dotarli do trenów bardziej zaludnionych widzieli mnóstwo szlachty na drogach, jadącej do miast i miasteczek aby komendantom szwedzkim przysięgać na wierność. W zamian otrzymywali świadectwo, które miało ich chronić od gwałtów. Przejeżdżając przez te tereny widział pan Andrzej tą szlachtę, która jeszcze niedawno nazywała tyranem Jana Kazimierza, a teraz musiała płacić ogromne kontrybucje na rzecz Szwedów. Pocieszali się wszyscy, że gdy Karol Gustaw kraj cały opanuje, skończą się te udręki. Kmicic czasami nie wytrzymywał i nazywał ich zdrajcami i o dziwo żaden z tak nazwanych nie wyciągał szabli i nie ruszał z nią na szlachetkę, który tak ich nazwał. W końcu już przed samym Przasnyszem ogarnął ich patrol szwedzki i prowadził do komendanta a pan Andrzej musiał opierać się pokusie, aby przejechać im po brzuchach. Nie zrobił tego i pozwolił spokojnie prowadzić się do miasta. Tam komendant oświadczył, że kupi od niego konie i ofiarował mu zapłatę. Kmicic nie chcąc tracić pretekstu podróży na południe, zażądał bardzo wysokiej ceny a komendant bez oporu się zgodził. Pan Andrzej zły był, ponieważ teraz nie pozostawało im nic innego jak zawrócić. Ale komendant, przyniósł mu kwit, myśląc że go oszukał, a ten skwapliwie go przyjął mówiąc, że wierzy w szczerość i prawość komendanta. Po pieniądze trzeba było jechać do Warszawy i to tak bardzo ucieszyło Kmicica. Lamentował tylko stary Kiemlicz, jak zwykle, ale gdy otrzymał zapewnienie, że zapłatę za konie otrzyma uspokoił się. Postanowili przenocować w tym mieście. Gdy wypoczywali nadeszły wieści, że Kraków padł a pan Czarniecki w niewoli. Poczęli się weselić Szwedzi, a szlachta chcąc nie chcąc razem z nimi. W Kmicicu upadło zaś serce bo nie widział już żadnej możliwości ratunku dla ojczyzny i lamentował, że za późno na dobrą drogę wrócił. Ruszył jednak w stronę Warszawy, sam nie wiedząc po co, a gdy się do niej zbliżał, widział Szwedów coraz bardziej ciężkich dla miejscowej szlachty i chłopstwa. Tylko heretycy byli w swoim żywiole i żyli w dobrej komitywie z najeźdźcami. W Pułtusku okazało się jednak, że Czarniecki nie dostał się do niewoli, wyszedł z miasta z wojskiem i udał się na Śląsk. Była to jednak niewielka pociecha. Tutaj też zobaczył pan Andrzej najemne wojska stacjonujące w kościele i oddające się tam różnym uciechom i zgroza porwała go taka, że prosił zmiłowania boskiego.

Potop – Tom II – Rozdział X

Warszawa przedstawiała straszny widok. Chociaż poddała się bez walki i nie było widać zniszczeń oblężniczych, to przecież bez grabieży się nie obyło. Splądrowano pałace tych panów, którzy opuścili miasto a cały dobytek z nich wyciągnięty przygotowywano do wywiezienia Wisłą na wielkich szkutach. Nietknięte pozostały tylko pałace stronników szwedzkich. Pan Andrzej krótko zabawił w tym mieście, ponieważ nie znał tu nikogo i chociaż porzucił swoje chudopacholskie przebranie to nie miał z kim porozmawiać o aktualnej sytuacji. Ruszył więc dalej. Za Warszawą ruch był ogromny. Pełno było na drogach i w miasteczkach żołnierzy różnej nacji i szlachty, która wszystka opowiadała się za najeźdźcami. Grasowało też pełno kup z maruderów i hultajstwa złożonych, które napadały podróżnych i nawet dwory szlacheckie. Otóż gdy Kmicic przejeżdżał nieopodal Sochaczewa, hultajstwo obległo pana Łuszczewskiego, starostę tamtejszego. Skończyła się cierpliwość pułkownika i natarł na nich z całą mocą wycinając wszystkich i nawet topiąc jeńców. Pan Łukaszewski przyjął godnie swojego wybawcę, ale nie pocieszył go wcale, przepowiadając, że jeszcze gorsze czasy dopiero przed nimi. Starosta miał córkę, która na imię miała Oleńka i gdy pan Andrzej usłyszał jak ją woła aż serce mu zadrgało. Gdy już odjeżdżał przyszła ona go pożegnać. Ponieważ postanowił jechać do Częstochowy dała mu ona złoty czerwony i poprosiła żeby go na mszę na intencję pana Andrzeja, aby go Bóg z grzesznej drogi nawrócił. Kmicic cofnął się zdumiony i nie mógł uwierzyć temu co słyszy. Zapytał się czy gdy Andrzej się nawróci to czy Oleńka mu wiary dochowa, a gdy ta odpowiedziała że do śmierci, padł do jej stóp a następnie wskoczył na konia i ruszył przed siebie.

Potop – Tom II – Rozdział XI

Jadąc dalej przez kraj dowiadywał się Kmicic o kolejnych panach, którzy przechodzili na stronę Karola Gustawa. A to pan Koniecpolski ze swoją dywizją, a to książę Dymitr Wiśniowiecki, wahał się widząc powodzenie szwedzkie Lubomirski, który jeszcze przy królu stał i dawał mu do zrozumienia, że go zgubić całkiem bądź ratować może. Resztki wojska koronnego również naciskało coraz bardziej na hetmana Potockiego aby do Szwedów przystąpił.

Pan Andrzej jechał w kierunku Częstochowy i ostatni postój wypadł mu w Kruszynie. Gdy tylko się rozłożył nadjechali nowi goście. Był to Weyhard Wrzeszczowicz, Czech z pochodzenia, ordinarius proviantmagister Karola Gustawa i baron Lisola, cesarski wysłannik. Kmicic zaszył się w kącie karczmy i przysłuchiwał rozmowie, która odbywała się po niemiecku. Sam nie przyznał się, że ten język rozumie, choć Wrzeszczowicz pytał go o to. Z rozmowy wynikało, że Szwedzi chcą zając klasztor jasnogórski, aby z jego skarbca zaczerpnąć gotowizny, która się tam znajdowała. Mówił też Czech, że to nie Szwedzi, Kozacy i Moskale tę krainę gubią, ale to jej naród swawolny, niekarny, królowi rządzić nie pozwalający, sejmy rwący i podatków nie płacący głównie do tego się przyczynia. I Kmicic, choć bardzo chciał nie mógł znaleźć żadnego łgarstwa w słowach tego cudzoziemca. Po wieczerzy goście odjechali a pan Andrzej został sam przytłoczony tym co widział w drodze i co usłyszał w karczmie. Ruszył dalej w drogę nie wiedząc co z sobą począć. Jechali, gdy w końcu nastał świt i pierwsze promienie słońca wyłoniły się z za widnokręgu. Oświetliły one wieże kościoła jasnogórskiego, od których blask bił na całą okolicę. Gdy Kmicic ujrzał to zjawisko otucha wielka wstąpiła w jego serce i wiedział już gdzie ma się udać. Do Jasnej Góry.

Potop – Tom II – Rozdział XII

Ksiądz Augustyn Kordecki

Ksiądz Augustyn Kordecki

Od bramy fortecznej czołgał się Kmicic wraz ze swymi ludźmi na kolanach w stronę kościoła, a fala ludzka wiodła go wprost do cudownej kaplicy. A gdy trąby rozbrzmiały i cudowny obraz został odsłonięty pan Andrzej przestał myśleć a już czół tylko. Widok ten napełnił go taką wiarą, że bił się w piersi bo zdawało mu się że znowu grzeszył tracąc całkiem nadzieję. Czym że była potęga Szwedzka i jakakolwiek wobec tej mocy. Po  nabożeństwie pierwszemu napotkanemu zakonnikowi powiedział, że musi się widzieć z przeorem w sprawie klasztoru. Gdy stanął przed nim opowiedział mu o tym że Szwedzi zamierzają klasztor zająć, co słyszał po drodze i o chęci wyspowiadania się ze swoich grzechów, bo wielkim grzesznikiem jest. Ksiądz Kordecki, tak bowiem nazywał się przeor, powiedział, że musi przedyskutować wieści które przyniósł ze starszymi klasztoru i znaczniejszą szlachtą, która teraz zamieszkiwała u nich. Kmicic odparł, że wszystko powtórzy przed nimi. Gdy zebrali się wszyscy, a najważniejszymi ze szlachty byli pan Różyc-Zamoyski, miecznik sieradzki, pan Okielnicki, chorąży wieluński i Piotr Czarniecki, nie chcieli w pierwszej chwili uwierzyć w wiadomości jakie przynosił Kmicic i wypytywali go o różne sprawy, co go wielce złościło i prawie do wybuchu skłaniało. Zarzucał mu też pan Czarniecki, że dla nagrody przybył do klasztoru z takimi wiadomościami, na co ten będąc u kresu wytrzymałości zanurzył ręce w saku i sypnął na stół dwie garście pereł, szmaragdów i innych drogich kamieni, mówiąc, że nie po nagrody on tu przybył bo ich nie potrzebuje, ale żeby ocalić ten święty przybytek. To przekonało wszystkich, po cóż by taki możny pan miał zakonników straszyć jak nie dla nagrody. Postanowili mieć się na baczności, w nocy bramy mieć zamknięte a w dzień wpuszczać ludzi na nabożeństwo. Wieczorem odbyło się nabożeństwo a po nim Kmicic długo spowiadał się księdzu Kordeckiemu. Leżał potem do północy krzyżem, a następnie Soroka ćwiczył jego plecy aż spłynęły krwią.

Potop – Tom II – Rozdział XIII

Następnego ranka w całym klasztorze zawrzało. Zaczęły się przygotowania do obrony. Ubezpieczano fortyfikacje, zwożono zapasy, wystawiono straże, które miały mieć baczenie na okolicę i przygotowywano broń. Do klasztoru ściągnęli też mieszczanie i chłopi służący już kiedyś w wojsku, a teraz słysząc o zagrożeniu gotowi świętego przybytku bronić. Kmicic radował się w duszy na ten widok i lżej mu było. Wyspowiadał się ze swojego dotychczasowego życia i dostał rozgrzeszenie, choć pokuta nie była lekką. Codziennie jego grzbiet spływał krwią pod razami Soroki, a i uczynkami nowymi swoje dawne winy miał zmazać, co było dla niego o wiele łatwiejsze. Wieczorem tego dnia przyszli do niego Kiemlicze prosić o zwolnienie ze służby. Kmicica to rozzłościło, rzucił staremu sakiewkę i kazał iść precz, bo niegodni są aby w chrześcijańskiej społeczności dłużej pozostawali. Stary Kiemlicz potwierdził, że niegodni są aby splendory jasnogórskie oglądać i kłaniając się nisko zagarnął leżącą na podłodze sakiewkę. Obiecał, że za murami służyć nie przestaną i spełnią każdy rozkaz, który otrzymają.

oblezenie-jasnej-gory

Oblężenie Jasnej Góry przez Szwedów

W końcu w nocy nadeszli Szwedzi. Wrzeszczowicz wysłał posłańca z listem, w którym twierdził że przybywa jako przyjaciel i żeby mu zakonnicy klasztor pod opiekę oddali, ponieważ on tylko go może uchronić. Po naradzie postanowiono nie wierzyć w słowa hrabiego i odmówić wpuszczenia go za bramy, ponieważ przyjaciel nie przybywa nocą, strasząc wszystkich na czele kilku tysięcy wojska. Wysłano zakonników z odpowiedzią i prośbą o odstąpienie od murów klasztornych. W odpowiedzi przynieśli pismo, w którym Czech nakazywał im poddanie. W takiej sytuacji nie było wyjścia i walka musiała się rozpocząć. Przeor wezwał wszystkich na mury pod którymi żołnierze rozpoczęli już swawolę i rabunek paląc zabudowania. Kmicic ustrzelił kilku z łuku a celny strzał z działa fortecznego przepędził rajtarów.

Potop – Tom II – Rozdział XIV

Następnego dnia zapanował spokój i obrońcy mieli czas na dalsze przygotowania. Tymczasem hrabia Wejhard namówił generała Müllera aby przystąpił do oblężenia twierdzy. Dysponował on dziesięciotysięcznym korpusem składającym się głównie z piechoty i 19 dział. Wyruszył z nim z Wielunia i spodziewał się rozpocząć oblężenie 18 listopada, o czym zostali ostrzeżeni zakonnicy. Ojciec Kordecki nie załamywał jednak rąk. Wręcz przeciwnie energicznie czynił przygotowania do obrony wlewając w serca wszystkich otuchę i nadzieję. Aż w końcu przyszli Szwedzi i zaczęło się oblężenie. W pierwszym dniu, nie spodziewając się większego oporu podeszli blisko murów, wypędzając okoliczne chłopstwo z zabudowań i zajmując je. Z klasztoru odpowiedziano na to ogniem, paląc wszystkie te zabudowania i czyniąc wielkie szkody w ludziach. Przez noc przygotowali się napastnicy lepiej do oblężenia i gdy nastał ranek to szwedzkie baterie pierwsze otworzyły ogień. Generał chciał wzbudzić strach w obrońcach dlatego posyłał na klasztor grad kul i granatów, które miały wzniecić pożary, podruzgotać działa i skruszyć zapał w sercach.

Kmicic natomiast czuł się jak ryba w wodzie. Sam obsługiwał działo i do południa spoczynku nie zaznał, a strzelał tak celnie, że Szwedzi opuścili stanowisko naprzeciw niego, tracąc dwa działa, które zostały rozbite i wielu zabitych. Później, gdy się posilał, i spadł na dziedziniec granat z tlącym się lontem skoczył, złapał go wyrwał ognistego kłaka i stwierdził, że teraz już nikomu krzywdy nie zrobi. Widząc to wszyscy dziwili się jego odwadze i mówili, że jakby wybuchł to by go w proch zmieniło. Kmicic odparł, że przecie prochów nam trzeba, nabiliby nim armatę i jeszcze po śmierci Szwedów by napsuł. Widząc to przeor ucałował jego głowę i powiedział, że tacy jak on klasztoru nie poddadzą.

Potop – Tom II – Rozdział XV

Ogień dział wcale nie przeszkadzał układom, dzięki którym mnisi chcieli przedłużać oblężenie ile się dało. Toteż jeździli wysłannicy klasztoru i Szwedów, wymieniając pisma. A gdy w końcu atakujący odgadli intencje obrońców, poczęto ze zdwojoną siłą słać kule na klasztor. Ale tam nic sobie z tego nie robiono a z wieży wciąż rozbrzmiewała wesoła pieśń, co doprowadzało generała Müllera do szału. Całą noc trwał ostrzał, ale z klasztoru tym bardziej na niego odpowiadano, a ognie szwedzkich ognisk wskazywały łatwy cel. Rano gdy okazało się, że kule szwedzkie niewielkie uczyniły szkody natomiast klasztorne wręcz przeciwnie, generał zawziął się i kazał prowadzić nieustannie ogień aż do zmierzchu, licząc na to, że w końcu obrońcy muszą się załamać. Jednak gdy nastał wieczór i huk dział umilkł, nie wyszło żadne poselstwo z klasztoru. Natomiast Kmicic udał się do pana Czarnieckiego i namawiał go aby wycieczkę uczynić, bo pewnie Szwedzi śpią jak zabici i niczego takiego z ich strony się nie spodziewają. Poszli zaraz do księdza Kordeckiego z tą myślą, a ten pomodlił się i powiedział „Idźcie!” Wybrali też zaraz ludzi, usunęli belki z przegrody i poszli. Obeszli szaniec, na którym stały działa i doszli do namiotów żołnierzy. Tylko w dwóch paliły się jakieś światła. Kmicic udał się do jednego z nich i na głos jego wystrzału reszta ruszyła z krzykiem do ataku. Wielki popłoch zapanował na szańcu. Wycięto wielu Szwedów, zagwożdżono działa po czym pan Czarniecki ruszył z ludźmi do klasztoru a Kmicic pochód zamykał. Tej nocy nie było już spokoju. Działa klasztorne grały wysyłając kule na obóz szwedzki, który z kolei pogrążył się w chaosie. Nie wiedziano bowiem skąd przyszedł atak i czy to nie odsiecz przybyła na pomoc zakonnikom. Dopiero rano wszystko uspokoiło się. Generał Müller przybył na szaniec, żeby zobaczyć rozmiary zniszczenia. Jego oczom ukazały się stosy trupów i zagwożdżone działa, do niczego się już nie nadające. Gdy wracali już do Częstochowy, gdzie miał siedzibę sztab, przybył goniec z listem. Z Poznania donoszono, że szlachta i lud burzą się. Na czele ruchu stoi Krzysztof Żegocki, który chce iść na pomoc klasztorowi. Tam zaś panowała radość niezmierna, a ci którzy byli na wycieczce opowiadali ciekawym jej szczegóły.

Potop – Tom II – Rozdział XVI

Generał na żądanie oficerów musiał wysłać posła i dalej prowadzić rokowania. Tym razem przybył polak, który chcąc przekonać obrońców do poddania roztaczał przed nimi wizję upadku Rzeczpospolitej. Powiedział też, że Jan Kazimierz zrzekł się korony na rzecz Karola Gustawa i ich opór jest bezcelowy a wręcz buntem nazwany być może. Nie uwierzył w te słowa przeor, który z niezachwianą wiarą powiedział, że to  kłamstwo. Jednak ziarno kłamstwa zostało zasiane. Wiele szlachty i żołnierzy myślało o poddaniu i musiał się namęczyć przeor aby te myśli od nich odgonić. Dzięki jego wytężonej pracy i niezachwianej wierze, nowy duch wstąpił w serca obrońców a dusza zakonnika radowała się gdy to oglądał. Nie zaniechał wszakże układów, które prowadził cały czas zwodząc Müllera gotowością do poddania, co przedłużało oblężenie w nieskończoność. Gdy po kilkudniowych rokowaniach okazało się, że mnisi nie poddadzą się, generał wpadł we wściekłość i kazał uwięzić posłów, a do klasztoru dał znać, że jeżeli choć z jednego działa wypalą to ich o głowę skróci. Do tego doszło jeszcze nowe zdarzenie, które ostudziło zapał obrońców. Otóż Müller wysłał Wrzeszczowicza z dwoma tysiącami rajtarii, która nocą przeszła granicę ze Śląskiem i uprowadziła gwardię królewską pod dowództwem Wolffa, która wedle układów po kapitulacji Krakowa miała tam stacjonować do zakończenia wojny i nie spodziewała się napadu. Teraz miała dopomóc w zdobyciu klasztoru. Ale przeor myślał tylko o uwolnieniu braci i jak mu się zdawało jedynym sposobem było oświadczenie, że w tej sytuacji jest gotów poświęcić ich dla dobra zgromadzenia. Generał wydał więc wyrok śmierci na więźniów, a żołnierze na oczach klasztoru rozpoczęli wznoszenie szubienicy, na której mieli zawisnąć. Żołnierze szwedzcy natomiast, ubezpieczeni zakładnikami, poczęli leźć do murów i bluźnić obrońcom a ci musieli to znosić w pokorze. Aż w końcu Kmicic, który nie mógł już tego znieść gruchnął z działa w największą kupę Szwedów kładąc ich pokotem. Był to sygnał, który zapalił wszystkie lonty w twierdzy, ponieważ odezwały się naraz wszystkie działa, garłacze i muszkiety, a heretycy poczęli umykać z krzykiem spod ich zasięgu. Strzały te uzmysłowiły generałowi, że jeżeli powiesi zakonników, to nic innego nad ten huk nie usłyszy już ze strony klasztoru i na drugi dzień wypuścił zakładników. Więc układy nie ustały. Niedługo po uwolnieniu zakonników przed bramą, nad którą miał pieczę Kmicic zjawił się pułkownik Kuklinowski, hultaj wielki dowodzący chorągwią takich samych jak on zbirów. Misja jego nie powiodła się, ale gdy Kmicic odprowadzał go i udawał niezadowolonego, że księża tak się opierają kapitulacji, ten począł go namawiać aby do jego kompanii przystał. Dowiedział się od niego pan Andrzej, że Sapieha pobił Radziwiłła i oblega go w Tykocinie i nikt nie idzie mu na ratunek. Gdy wrócili do rozmowy o opuszczeniu przez Kmicica klasztoru a Kuklinowski powiedział, że nie jako poseł ale prywatnie mu to proponuje, pan Andrzej dał mu w pysk i na rozpęd kopniaka a ten stoczył się po pochyłości na dół. Opowiedział wszystko księdzu Kordeckiemu, który stwierdził że wie iż z poczciwości tak z Kuklinowskim postąpił.

Potop – Tom II – Rozdział XVII

Dni walki mijały jeden po drugim i Szwedzi nie mogli znaleźć sposobu aby zdobyć klasztor lub zmusić braci do poddania się. Nie pomagały groźne listy Wittenberga ani ciągły ostrzał. Na domiar złego w obozie oblegających nie działo się dobrze. Polskie chorągwie już nie tylko odmawiały jakiegokolwiek udziału w oblężeniu, ale wręcz wrogo odnosiły się do Szwedów szukając okazji do zaczepki. Cały czas ginęli też żołnierze, którzy nieopatrznie samemu lub w małych grupach oddalili się od obozu. Müller pocieszał się tylko, że jak przyjdą ciężkie działa to skruszy te mury i zarazem serca obrońców. Ale działa okazały się nie lepsze od tych, które już posiadał i nic się nie zmieniło. Wysłał więc nowego posła, którym był podstoli rawski Śladkowski, ale ten nie namawiał wcale do poddania się, a  wręcz przeciwnie. Prosił aby tego nie robili, bo Szwedzi już cienko przędą a cały kraj za ich przykładem do oporu stanął. Biją Szweda w Wielkopolsce, na Mazowszu, Chan wkroczył w granice i na Lwów idzie, a Chmielnicki, chcąc nie chcąc razem z nim. Hetmani też czekają tylko żeby król w granice wjechał a najeźdźców odstąpią i na nich uderzą. Król zaś razem z panem Czarnieckim już szykuje się do tego. Uradowały się serca obrońców i wielka radość zapanowała między nimi.

Ale generał nie dawał za wygraną. Pewnej ciemnej nocy ruch wielki zapanował w obozie szwedzkim, a rano okazało się, że wielkie szańce stanęły po północnej i południowej stronie klasztoru i zieją z nich wielkie paszcze nowych dział. Przemówiły one, tym razem siejąc zniszczenie i śmierć w klasztorze. Około południa ogień ustał a przed bramą zjawił się poseł z zapytaniem czy braciszkowie mają dość. Odpowiedział mu ksiądz Kordecki, że się do jutra namyślą, ale generał nie dawał się już nabrać i działa zaczęły grać od nowa. Najstraszniejsza była największa kolubryna stojąca od południowej strony. Widać było, że jeżeli jeszcze kilka dni bić będzie w mury, to znaczna ich część obsunie się i wtedy nic nie powstrzyma szturmu. Zebrali się w końcu przeor, pan Czarniecki i Kmicic u tego pierwszego. Myśleli o tym czy nie zrobić wycieczki, ale pan Andrzej powiedział, że to na nic bo pilnują się na pewno. Tu jeden człowiek pójść musi i rozsadzić to działo. Myślał on o tym i jest gotów podjąć się tego zadania. Stwierdzili oni zgodnie, że jest to jedyne rozwiązanie. Przez kilka najbliższych nocy nie mógł on iść ponieważ księżyc rozświetlał ciemności. Aż w końcu przyszła odwilż i mgły zakryły wszystko. Czas było iść. Kmicic pożegnał się z panem Czarnieckim i ruszył nie czekając nawet na przeora, który przybył zaraz ponieważ domyślił się, że tej nocy ruszy. Zjawił się też pan miecznik i czekali modląc się co się stanie. I tak po około godzinie dał się słyszeć ogromny huk i blask jakby wszystkie gromy zwaliły się na ziemię. Obudzili się wszyscy i wybiegli na mury patrzeć co się dzieje, a pan Czarniecki biegał wśród nich i krzyczał: „Babinicz kolumbrynę wysadził!” Ksiądz Kordecki modlił się na murach prosząc o jego szczęśliwy powrót, lecz nastał świt a ten nie wracał.

Potop – Tom II – Rozdział XVIII

Wróćmy jednak do Kmicica. Gdy wyszedł za mury zrazu szedł pewnie i w miarę szybko. Im bardziej jednak zbliżał się do szańca jego kroki stawały się bardziej ostrożne. W pewnym momencie usłyszał miarowe kroki. To spotkały się dwa patrole. Dzięki temu że był w pobliżu i natychmiast stanął nie ruszając się, usłyszał hasło jakie sobie podawali. Było nim „Upsala”, na które padł odzew „Korona”. Kmicic ruszył za nimi, ponieważ zmierzali oni w stronę szańca, a ich kroki tłumiły jego własne. Dotarł tak do rowu i mógł zająć się szukaniem jego kolubryny. Na szczęście rozwidniło się trochę, co ułatwiło mu zadanie. W końcu zauważył ją i mógł zacząć swoje dzieło. Wspiął się po szańcu, chwycił jedną ręką za wylot lufy a drugą wsunął w paszczę kiszkę wypchaną prochem. Teraz należało skrzesać ognia i zapalić lont. Ale ledwie to zaczął robić odezwał się ktoś z góry z zapytaniem kto jest w rowie. Odpowiedział że to Hans i że szuka stempla, który wpadł do rowu i musi ognia skrzesać. Uspokoiło to żołnierza a i w tej chwili lont się zajął i zaczął palić. Czas było zmykać. Ruszył pędem wzdłuż okopu, ale zatrzymał się jeszcze żeby sprawdzić czy lont nie zgasł. Palił się on i był już blisko wylotu lufy. Ruszył pan Andrzej znowu biegiem i nagle potknął się o kamień, a wtedy nastąpił wybuch i tu skończyła się jego świadomość. Rano znaleziono go nieprzytomnego, leżącego w śniegu ale okazało się, że tylko ogłuszony jest wybuchem. Przez cały dzień zajmowali się nim medycy, tak że wieczorem prawie całe siły mu wróciły i mógł stanąć przed generałem. Był tam też Kuklinowski, który gdy go zobaczył aż oczy mu zabłysły. Powiedział, że go zna i jest on z załogi jasnogórskiej, a nazywa się Babinicz. Kmicic nie widział już powodu, żeby ukrywać swoje prawdziwe nazwisko i przyznał się kim naprawdę jest. Wielki ruch uczynił się wśród polskich pułkowników, a Kuklinowski wyjednał u generała, żeby mu go oddał a on go ze skóry obedrze. Uchroni to Szwedów przed buntem polskich chorągwi, który łatwo mógłby powstać gdyby to oni go zgładzili. Müller zgodził się na to i Kmicic został przekazany Kuklinowskiemu. Ruszyli zaraz ku Lgocie, gdzie stacjonował pułk zbirów pułkownika. Zawiedli go do stodoły stojącej nieco z boku gdzie Kuklinowski rozkazał powiesić Kmicica za ręce i nogi u belki a sam zaczął mu przypalać bok. Nagle do stodoły przyjechało trzech żołnierzy z informacją, że generał wzywa pułkownika. Ruszył on zaraz niepocieszony a żołnierzom kazał pilnować wiszącego więźnia. Ale gdy tamci odjechali do stodoły weszli nowi żołnierze. Po chwili rozmowy dało się słyszeć walkę i dwóch innych, którzy przybyli z Kuklinowskim padli nieżywi na słomę. Przed Kmicicem stanął stary Kiemlicz, który kazał synom odwiązać pana pułkownika. Kmicic nie byłby sobą, gdyby nie zechciał się zemścić. Gdy Kuklinowski wrócił złoszcząc się na Kiemlicza, Kosma i Damian obezwładnili go i powiesili na belce w taki sam sposób jak wisiał wcześniej pan Andrzej. Ten przypalił mu bok wyzywając od najgorszych, opalił wąsy i brwi i zostawił tak wiszącego. Zaraz też wsiedli na koń i ruszyli w stronę granicy śląskiej, a za nimi dało się słyszeć huk dział. Rozpoczął się ostrzał, ale największa kolubryna nie odezwała się.

Potop – Tom II – Rozdział XIX

Wysadzenie największego działa wprowadziło Müllera we wściekłość i desperację. Takie samo było nastawienie innych oficerów. Wszyscy myśleli już tylko o odstąpieniu od twierdzy, ale nikt nie chciał pierwszy wypowiedzieć tego na głos. Jedyny Wrzeszczowicz na naradzie, którą zwołał generał mówił, że tym bardziej należy w dalszym ciągu atakować klasztor, udając że nie przejmują się stratą kolubryny. Należy również rozgłosić, że górnicy znaleźli stare przejście podziemne, które prowadzi pod sam klasztor i że wykorzystają je do wysadzenia go. Müller chwycił się tej myśli jak tonący brzytwy, mając jeszcze nadzieję, że w końcu niepowodzenie go opuści. W tej chwili do izby wpadł Zbrożek, pułkownik chorągwi polskiej z informacją, że Kuklinowski nie żyje a Kmicic uciekł. Gdy opowiedział o tym co zobaczył w szopie, w której znalazł ciało, wszystkich znowu ogarnęło przygnębienie. Wydało im się, że ten Kmicic to diabeł jakiś a nie żywy człowiek. Udali się też na miejsce zdarzenia, ponieważ wszystkich zżerała ciekawość. Gdy dotarli tam i zaczęli oglądać ciała zabitych, przybył za nimi rajtar z informacją, że z klasztoru wyszła wycieczka, wybiła górników i część piechoty. Ruszyli zaraz galopem, biorąc ze sobą setkę jazdy, ale było już za późno. Oddział klasztorny był już pod osłoną dział fortecznych, a sztab szwedzki był również w ich zasięgu. Poleciało też zaraz na nich stado kul wysłane przez puszkarzy z murów i musieli się cofać. Po czym Müller zamknął się w swojej kwaterze i nie pokazywał się długo. Całą władzę przejął Wrzeszczowicz, który nakazywał sypanie nowych szańców i przygotowania do szturmu. Po kilku dniach gruchnęła wieść, że kopiący znaleźli podziemne przejście prowadzące pod klasztor i zapanowała radość w obozie szwedzkim a przestrach i zwątpienie wśród obrońców. Jednak ksiądz Kordecki niezachwiany był w postanowieniu obrony klasztoru do końca i chociaż wielu spośród zakonników i szlachty błagało go aby poddał się i nie brał krwi ich na swoje sumienie nie ustąpił. Powiedział, że to co Szwedzi mówią o prochach to kłamstwo, a nie on to mówi tylko Bóg, który dał mu siłę, widzi wszystko i przez niego przemawia. Mówił to tak płomiennie i przekonująco, że nadzieja na powrót wstąpiła w serca obrońców i gdy przed bramą stanął trębacz z listem, nie było już w klasztorze strachu przed minami szwedzkimi. Odpisali im, żeby nie tracili czasu na gadanie tylko wysadzali, to prędzej znajdą się w królestwie niebieskim. Nadeszły w końcu święta. Na czas wigilii ustalono rozejm i obrońcy mogli zasiąść spokojnie do stołu i podzielić się opłatkiem. Przy stole było też jedno wolne miejsce, które przeor zostawił jako wspomnienie o Babiniczu. Teraz jednak sądząc, że nie żyje on już, wyjawił jego prawdziwe nazwisko. Wielkie to zrobiło wrażenie na wszystkich a największe na panu Czarnieckim, który stwierdził, że wie już teraz skąd u niego taka odwaga i fantazja. Wszyscy byli dobrej nadziei, ponieważ otrzymali oni list z obozu szwedzkiego, że w dniu jutrzejszym odbędzie się ostatni szturm, a później Szwedzi odstąpią. Ksiądz Kordecki zapewnił wszystkich, że czeka ich nowe zwycięstwo, ponieważ arka Noego, jaką był klasztor, nie może zginąć w potopie. Nowy szturm dnia następnego nie przyniósł żadnych efektów. Za nową radą Wrzeszczowicza postanowiono wysłać list z propozycją okupu, którą miałby zapłacić klasztor za odstąpienie. Chciano w ten sposób uratować resztki honoru, ale odpowiedzią z klasztoru były opłatki, które przysłał przeor. Następnego ranka okazało się, że obóz szwedzki jest pusty.

Potop – Tom II – Rozdział XX

Kmicic tymczasem i Kielmlicze byli w drodze na Śląsk. Po drodze opowiadała stary co się w Rzeczpospolitej dziej, o tym że wszyscy czekają tylko sygnału aby odstąpić Szwedów, a takim sygnałem byłby na pewno powrót króla. Mówił również o tym, że Radziwiłł w Tykocinie tak przez pana Sapiehę przyciśnięty, że już ledwie dycha i koniec jego bliski. W całym kraju czytano uniwersał Jana Kazimierza, w którym wzywał on do walki z najeźdźcą, ponieważ nic nie jest jeszcze stracone, a wszystkie prowincje odzyskane być mogą. I tak zaczął się palić grunt pod nogami najeźdźców, choć mroźna zima opasała wszystko. Karol Gustaw widząc co się dzieje, wydał rozkaz aby bez miłosierdzia tępić wszystkie kupy zbrojne i zapanował w kraju terror żołnierski, a w miastach i miasteczkach pojawiły się szubienice, na których co chwilę pojawiał się nowy wisielec. Nienawiść zastąpiła dawną udawaną przyjaźń i rozgorzała wojna na śmierć i życie pomiędzy najeźdźcami i tak łatwo podbitym narodem.

Potop – Tom II – Rozdział XXI

krol-jan-kazimierz

Jan Kazimierz

Pan Andrzej dotarł do Głogowej, tutaj bowiem rezydował dwór królewski, po męczącej podróży i zachorował na krótko. Na szczęście jego żelazne zdrowie przemogło chorobę i następnego dnia rano udał się do kościoła, żeby podziękować za jego cudowne ocalenie. Wchodząc tam, zobaczył jakąś postać leżącą krzyżem przed ołtarzem. Z ubioru wyglądało, że musi być to ktoś znaczny. Od zagadniętego szlachcica dowiedział się, że był to sam król Jan Kazimierz. Gdy msza się skończyła i powstał on, Kmicicowi ukazał się człowiek z twarzą, na której odmalowały się wszystkie troski i niepowodzenia jakimi uraczyli go jego poddani.

Ten sam szlachcic, którego wcześniej pan Andrzej zagadnął trącił go w bok i zapytał kim jest. Na co Kmicic odpowiedział, że zwie się Babinicz i pochodzi z Litwy, a jedzie z klasztoru częstochowskiego. Gdy usłyszał to pytający oświadczył, że z nieba im spada ponieważ król wieści potrzebuje a on jest jego dworskim i przed oblicze pana go zaprowadzi. Stanęli razem przy wyjściu, a gdy pojawił się w nim król, dworzanin jego przedstawił mu Kmicica. Król gdy dowiedział się, że klasztor broni się i zdobyty nie będzie, klęknął i modlić się znowu zaczął, a następnie kazał zabrać przybysza na dwór aby szczegółowo mógł wszystko opowiedzieć. Gdy tam przybyli, zebrali się wszyscy senatorowie, którzy przy królu byli z kanclerzem koronnym na czele, a Kmicic począł opowiadać ze szczegółami o obronie i jak się z rąk szwedzkich wydostał. Podziw malował się na twarzach wszystkich, ale kanclerz stwierdził, że wielu tu z różnymi wieściami przybywa, czasami zgoła fałszywymi, więc jeżeli prawdę mówi to powinien mieć bok spalony. Kmicic obruszył się bardzo, że mu kłam zadają i powiedział, że kto nie wierzy to może zobaczyć jego rany. Poszedł z nim dworzanin Tyzenhaus, który powiedział, że twarz jego jest mu znajoma i widywał go na Litwie, ale zdaje mu się, że inaczej go wtedy nazywano. Poprzestali na razie na tym, a gdy dworzanin zobaczył spalony bok doniósł o tym zebranym. Król złapał pana Andrzeja za głowę, ucałował i powiedział, że nigdy nie wątpił w jego prawdomówność. Kmicic zaczął namawiać króla do powrotu do ojczyzny, gdzie wszyscy wyczekują jego przyjazdu, a gdy tylko się to stanie to cały kraj za broń chwyci i nie minie miesiąc

Królowa Polski Maria Luiza Gonzaga

Maria Luiza Gonzaga

jak żadnego Szweda tam nie będzie. Ale król nie był o tym przekonany. Stwierdził, że nie wszyscy gotowi są na to w tym narodzie. Dopiero książę Bogusław doniósł mu, że niejaki Kmicic ofiarował się za sto czerwonych złotych porwać go i zdrowego lub umarłego Szwedom dostarczyć. Panu Andrzejowi krew uderzyła do głowy, począł krzyczeć, że to łgarstwo, a na koniec siły opuściły go i zemdlał. Medyk królewski począł go cucić w pokoju obok, a Tyzenhaus wypowiedział swoje wątpliwości na jego temat. Król jednak powiedział, że nie ma powodu aby mu nie wierzyć. W końcu głos zabrała też królowa, która była zdania że nie należy zwlekać z ruszeniem i że ten naród nie jest taki zły, bo nie ma w nim zdradliwych noży, trucizn i innych knowań, a królowie naturalną śmiercią kończą swój żywot. Gdzież jest na świecie drugi taki kraj. Jej płomienna mowa przeważyła i król postanowił ruszać. Najpierw do Opola, gdzie znajdował się senat, a później dalej.

Potop – Tom II – Rozdział XXII

W Opolu radzono jak najlepiej przejazd królewski zorganizować, ponieważ samą decyzję król już podjął i postanowił, że w najbliższych dniach osobą swoją rusza. Zdecydowano, że wyruszy w trzysta koni pod wodzą Tyzenhauza i skieruję się do Lubowli do pana marszałka Lubomirskiego, a później do Lwowa, który od nieprzyjaciół jest wolny a i do Tatarów tam bliżej, którzy na pomoc mu idą. Drugą część zajęła narada nad tym jak naprawić tą nieszczęsną Rzeczpospolitą, która jeszcze niedawno nie obawiała się żadnego nieprzyjaciela, a teraz jeden słaby wróg jakim byli Szwedzi zalał ją jak potop. Prymas wygłosił mowę, w której stwierdził, że powodem jest swawola i rozpasanie, które nastąpiło w narodzie szlacheckim i tylko ukrócenie jego może przywrócić utraconą potęgę kraju.

Po powrocie do Głogowej zaczęto ustalać w jaki sposób najlepiej przedostać się do pana marszałka. Kmicic, który również był na tej naradzie, zaproponował aby puścić oddział dragonów przodem i rozgłosić, że króla prowadzą, a sam Jan Kazimierz z małą ilością ludzi ruszyć powinien kilka dni później. Spodobała się ta rada królowi, przeciwny był natomiast Tyzenhaus, który wietrzył w tym jakąś zdradę i nieufny był wobec Kmicica. Doszło też do utarczki słownej pomiędzy nimi, którą uciszył król. Próbował jeszcze później dworzanin królewski przekonać króla żeby zmienił zdanie, ale nic nie wskórał, ponieważ  i królowa była zdania, że powinni się zastosować do rady Babinicza. Ruszyli więc dragoni, głosząc że wiodą króla a sam Jan Kazimierz także gotował się do drogi, trzymając jednak datę wyjazdu  w tajemnicy.

Potop – Tom II – Rozdział XXIII

Wyruszyli dwa dni po dragonach i ruszyli na Racibórz. Nikt nie zwracał uwagi na ich orszak, ponieważ wszyscy zajęci byli niedawnym przejściem króla z dragonami, których ilość rosła z każdym przekazem. Tyzenhaus stale podejrzewał Kmicica i wypytywał go od czasu do czasu o różne sprawy z nim związane. Nie przestawał też przestrzegać króla przed nim. Więc sam Jan Kazimierz postanowił przepytać młodzieńca. Kmicic jednak odpowiedział, że nie może nic powiedzieć, i chciałby żeby jego uczynki a nie słowa dowiodły jego wierności królowi. Wtedy wyspowiada się przed nim jak przed Bogiem. Wszyscy też w orszaku zaczęli spoglądać na niego krzywo, ponieważ Tyzenhaus nie tylko królowi przekazywał swoje podejrzenia. Dojechali w końcu do Karpat, które ukazały im swoje białe szczyty. Niedługo też przejechali granicę i zagłębili się w wąwozy. Gdy dojeżdżali do Żywca, co zdarzyło się wieczorem, ich oczom ukazała się łuna, a naprzeciw nim wyjechali uciekinierzy, którzy powiedzieli że Szwedzi miasto palą i mordują ludność. Starli się oni dwa dni temu z dragonami, którzy króla prowadzili, a teraz wrócili do miasta. Wszyscy zatrzymali się nie wiedząc co począć ponieważ droga była zamknięta. Tyzenhaus powiedział, że kto wymyślił ten sposób podróżowania niech teraz radzi. Kmicic wysunął się do przodu i powiedział ?Dobrze?, po czym krzyknął na Kiemliczów i ruszyli galopem w wąwóz. Przestraszyli się wszyscy, a najbardziej Tyzenhaus, że oto dokonała się zdrada, ale król zaprzeczył temu. Nie chciał też zawracać i znowu uchodzić z własnego kraju. Postanowiono cofnąć się nieco i czekać. Tyzenhaus z kilkunastoma ludźmi pojechał do przodu i tam po około godzinie usłyszał tętent. Kmicic wracał z jakimś tobołem na swoim koniu, którego z powodu ciemności nie można było rozeznać. Pan Andrzej przywiózł języka, którego rzucił pod nogi królewskie. Przepytali też go zaraz i okazało się, że oddział rajtarów wyjechał już z Żywca i ruszył na Wadowice. W mieście i nocleg się znajdzie, ponieważ tylko część miasta została spalona. Tyzenhaus wciąż podejrzliwy powiedział, że ruszy to sprawdzić, na co przystał pan Andrzej. Po niedługim czasie wrócił i potwierdził wszystko, a w godzinę później stali już na kwaterze. Wierny sługa królewski przestał w końcu podejrzewać Babinicza i wyciągnął do niego rękę na pojednanie, którą ten po niejakim wahaniu przyjął.

Potop – Tom II – Rozdział XXIV

Z Żywca ruszyli na Nowy Targ, a prowadzili ich sobie tylko znanymi drogami górale, nie wiedząc wprawdzie kogo prowadzą. Za Nowym Targiem skręcili na południowy zachód przekraczając granicę węgierską i dalej kierując się w stronę siedziby pana marszałka. Górale prowadzili ich graniami i wąwozami. W końcu wprowadzili ich do wąwozu, gdzie tylko trzy konie mogły się zmieścić obok siebie. Ich przewodnik krzyknął nagle żeby byli cicho i przyłożył ucho do skały. Powstał szybko i powiedział, że po drugiej stronie wojsko idzie. Kmicic ruszył zaraz z Kiemliczami do przodu i gdy tylko ujechał kawałek, ukazał się przed nim oddział szwedzki. Pan Andrzej zrozumiał, że nie ma odwrotu i ruszył do przodu. Zrównał się z kapitanem szwedzkim i wypalił mu z pistoletu w samo ucho, a później rzucił się na pierwszy szereg z okrzykiem „Bij!”, a Kiemlicze za nim. Tyzenhaus natomiast ubezpieczał króla. Kmicic szalał w wąwozie zbierając ze swoimi krwawe żniwo wśród Szwedów, a król rwał się do przodu powstrzymywany przez wszystkich. Jednak w końcu siły zaczęły opuszczać śmiałków i pod naporem rajtarii padli oni przygnieceni przez konie, a Szwedzi ruszyli na orszak królewski. Lecz gdy starli się już z ludźmi Tyzenhausa ściany wąwozu ożyły i poczęły się z nich sypać kamienie, bryły śnieżne, a gdy rajtarzy zostali przez nie zmiażdżeni, spuścili się też w dół górale, którzy dobijali ich bezlitośnie. Po kwadransie nie było już ani jednego żywego Szweda. Widząc biskupów poklękali zaraz ściągając czapki, trzymając dymiące jeszcze od krwi ciupagi. Gdy dowiedzieli się, że swojego króla wyratowali z ciężkiej opresji zaczęli się garnąć do niego i całować jego nogi. Jan Kazimierz natomiast kazał zaraz szukać Babinicza, którego chciał jeszcze pożegnać i złożyć mu hołd. Znaleziono go pod masą ciał ludzkich i końskich. Okazało się, że dycha jeszcze i nawet odzyskał na chwilę przytomność i uśmiechnął się widząc żywego i bezpiecznego króla. Na koniec oznajmił, że nie jest on Babiniczem ale Kmicicem i stracił przytomność.

Potop – Tom II – Rozdział XXV

jerzy-sebastian-lubomirski

Jerzy Sebastian Lubomirski

Górale stwierdzili, że nie masz żadnych wojsk szwedzkich na drodze do Czorsztyna, postanowiono też w tą stronę ruszyć. Po drodze spotkali pułk jazdy pana Wojniłłowicza, który zniósł właśnie Szwedów pod Nowym Sączem. Od niego dowiedział się król, że cała Rzeczpospolita rusza się przeciwko Szwedom. Wysłano zaraz gońców do pana Lubomirskiego, aby był gotowy na przyjęcie swego pana. Gdy dotarli do nizin ich oczom ukazały się pułki pana marszałka idące im na spotkanie i gdy dotarły do orszaku króla utworzyły dwa szeregi po obu stronach drogi a środkiem, z gołą głową zbliżał się Jerzy Lubomirski, marszałek koronny. Przywitali się serdecznie a następnie ruszono do Lubowli, Jan Kazimierz siedząc w karecie, którą marszałek ze sobą przyprowadził. Gdy tam dotarli urządzono zaraz wielką i wspaniałą ucztę, w której wzięli udział wszyscy, nawet prosty lud. Rozmawiano o przyszłej wojnie ze Szwedem i o posiłkach tatarskich i cesarskich.

Potop – Tom II – Rozdział XXVI

Król nie zapomniał o swoim wiernym słudze Babiniczu, a i ciekawość wielka popchnęła go do odwiedzenia go w łożu. Był on przytomny i potwierdził królowi, że nie nazywa się Babinicz tylko Kmicic, ten właśnie który w całym kraju okrzyknięty został zdrajcą. Jan Kazimierz powiedział, że wierzy mu, ale nie może mu wybaczyć że ofiarował się targnąć na jego życie. Pan Andrzej na krucyfiks przysięgał, że to kłamstwo i księcia Bogusława zemsta za to, że porwał go spośród jego dworu i wojska. Król widząc wielką jego bladość odpowiedział, żeby odpoczął chwilę a później opowiadał wszystko. Kmicic położył się, odetchnął i począł opowiadać wszystko co się wydarzyło, a król przerywał mu od czasu do czasu zadając pytania. Na koniec wyjawiając wszystko prosił pan Andrzej aby go miłościwy pan do służby przyjął i nadal pozwolił swoje winy zmazywać. Król przystał na to i obiecał, że list zapowiedni od niego dostanie aby zaciągi mógł czynić, ale jako Babinicz nie Kmicic, ponieważ na tym drugim ciążą wyroki. Ruszy w pole pod kasztelanem kijowskim, pod którym o śmierć łatwo ale też sławę najłatwiej zyskać. Słysząc to padł Kmicic regalista do nóg królewskich, a ten zaczął go podnosić na łoże, bojąc się żeby mu krew nie uszła.

Potop – Tom II – Rozdział XXVII

Z Lubowli ruszyli do Lwowa, a po drodze przyłączali się do nich nowi panowie z pocztami oraz zbrojne oddziały czy to szlachty czy prostego ludu. Nie było już wątpliwości pod kim się jednoczyć. W całym kraju mówiono też o związku jaki założyli możni w celu ratowania króla i ojczyzny. Wkrótce przyszła wieść, że do tego związku przystąpiło wojsko z hetmanami i już nie było wątpliwości, że zawiązana została konfederacja tyszowiecka. Przybyli też posłowie, przywożąc akt konfederacji, a król odczytał go podczas rady. Wielce byli ucieszeni wszyscy senatorowie. Przywieźli też posłowie zewsząd dobre wieści, a to że Sapieha już zaraz z Radziwiłłem skończy, a to że hetmani już dużo wojska zebrali i czekają na rozkazy królewskie, a to w końcu że deputacja od wojsk pana Koniecpolskiego była i przekazała, że przy najbliższej sposobności oni też do króla wrócą. Niedługo po tym zjawił się na radzie wysłannik z klasztoru jasnogórskiego z listem od księdza Kordeckiego, w którym opisywał on oblężenie i cuda jakich wszyscy byli świadkami. Czytał w nim też król o śmierci Babinicza i mógł przekazać radosną nowinę, że ten nie tylko nie poległ ale jeszcze jemu znamienite usługi oddał i jest teraz tutaj.

Potop – Tom II – Rozdział XXVIII

Pod Tykocinem pan Sapieha w dalszym ciągu oblegał Radziwiłła i przed wyjazdem do Tyszowiec dał wyraźny rozkaz, aby go żywcem brać, jeżeliby pod jego nieobecność zamek padł. Wszyscy żołnierze, a wśród nich Wołodyjowski, Zagłoba, Skrzetuscy i Rzędzian, niepokoili się przedłużającym się oblężeniem, ponieważ dochodziły do nich wieści o Jasnej Górze, która nadal broniła się i czekała pomocy.

Zrekonstruowana twierdza w Tykocinie.

Zrekonstruowany zamek w Tykocinie. Autor F. Czarnowski.

Gdy Zagłoba podpił już sobie trochę, stwierdził, że zaraz skrzyknie ochotników i z nimi pod klasztor ruszy, a nie będzie tu gnił pod tą budą tak jak pan wojewoda każe. Przestraszyli się Skrzetuscy i pan Wołodyjowski aby faktycznie tego nie uczynił, bo mógł. W chorągwiach szeptano już na opieszałość Sapiehy i wielu zapewne posłuchałoby pana Zagłoby, byłego regimentarza. Zdenerwował się zaraz na to pan Michał i począł krzyczeć na Zagłobę że warcholstwo w wojsku dopiero co zebranym chce szerzyć a Zagłoba nie był mu dłużny. Ale że podpici byli już znacznie po chwili padli sobie w ramiona i zaczęli się przepraszać. Gdy dalej rozmawiali, przyszedł pan Tokarzewicz z informacją, że Oskierko petardę będzie pod mury podsadzał. Ruszyli tam wszyscy z wyjątkiem Zagłoby, który twierdził że gdy się ściemni to nic już nie widzi, inaczej nie dałby im pójść samym.

Potop – Tom II – Rozdział XXIX

Radziwiłł natomiast dogorywał w nieswoim nawet zameczku. Wszystkie jego plany legły w gruzach. Gdy przegrał walkę z Sapiehą i większość chorągwi opuściła go nie miał innego wyjścia jak zamknąć się tu właśnie. I nie mógł spodziewać się znikąd pomocy. Karol Gustaw zlekceważył go, gdy stał się słaby. Bogusław nie nadciągnął, bo elektor nie chciał swoich sił rozdzielać. Pozostało mu tylko czekać końca. Nadszedł 31 grudnia. Książę znajdował się w komnacie, gdzie byli z nim paziowie medyk i Charłamp. W pewnej chwili ulżyło mu w piersiach i począł rozmawiać z jedynym pozostałym przy nim pułkowniku. Chwilami miał omamy, chwilami mówił całkiem przytomnie. Rozmowę przerwał potężny wybuch, który rozsadził bramę. Rozpoczął się szturm. Poprzednio plan Oskierki nie powiódł się ponieważ Szwedzi odkryli jego zamiar i udaremnili go. Gdy nastąpił atak książę Janusz Radziwiłł zaczął konać i nie dane było mu doczekać się wtargnięcia sił sapieżyńskich. Poprzedził je jeszcze kolejny, potężniejszy wybuch. To Szwedzi wysadzili się w wieży. W końcu do komnaty wpadli żołnierze, na czele z Wołodyjowskim. Zobaczyli nieżywego księcia i zaczęli oglądać go z zaciekawieniem. Wołodyjowski stwierdził, że jest on już na sądzie bożym i nic im do niego. Zapytał natomiast Charłampa dlaczego ten nie odstąpił zdrajcy, a on odpowiedział, że miłował tego człowieka i nie mógł tego zrobić. Nie upasł się też na tej służbie, ponieważ od trzech dni nic już nie jadł. Dano mu zaraz pić i jeść, litując się nad nim. Tak zakończył swój żywot wielki książę i wielki zdrajca!

Potop – Tom II – Rozdział XXX

Lwów po przyjeździe króla stał się faktyczną stolicą. Bawiły tu poselstwa z różnych stron. Od Subaghazi-beja ofiarujące 100 000 ordy, która w pomoc mogła przyjść Rzeczpospolitej, od Rakoczego z Siedmiogrodu, z którym negocjowano następstwo tronu, od Kozaków, którzy zmuszeni przez Tatarów po raz setny przysięgali wierność. Zwołano także pospolite ruszenie i mnóstwo szlachty, zaprawionej w bojach ściągało pod Lwów. W samym mieście każde pojawienie się Jana Kazimierza powodowało ogromną radość tłumów a wiwatom nie było końca. Czynił to również lud prosty, ponieważ wiele chłopstwa ściągnęło do miasta na spodziewaną obietnicę króla poprawy jego losów. W końcu nadszedł dzień, w którym uroczystość miała się odbyć. W kościele, w którym wszystko miało się odbyć zebrali się najwięksi dygnitarze królestwa wraz z królem jak i przedstawiciele wszystkich stanów. Nikomu nie broniono dostępu aż kościół zapełnił się szczelnie. Po odbytej mszy król klęcząc oddał przesławną Rzeczpospolitą w opiekę Najświętszej Marii Panny, czyniąc ją królową i o pomoc prosząc. Obiecał także dołożyć wszelkich starań, żeby uciemiężonemu ludowi oraczy ulżyć w cierpieniach i po zwycięstwie wraz ze stanami królestwa uczynić życie lżejszym. Po wszystkim płacz zapanował w kościele, a później wielka radość w mieście.

Potop – Tom II – Rozdział XXXI

Gdy uroczystości zakończyły się do Lwowa przybyła chorągiew Wołodyjowskiego, którą przysłał wojewoda witebski swojemu panu aby mu służyła. Stanął mały rycerz przed królem, ponieważ znali się z dawnych lat i opowiedział mu o tym co się na Podlasiu działo i o śmierci księcia hetmana. Mówił też o Kmicicu, który podjął się porwać jego królewską mość, na co król odpowiedział, że to oszczerstwo księcia Bogusława a następnie zapytał go co sądzi o tym Kmicicu. Wołodyjowski zaczął opowiadać wszystko po kolei od wojny z Chowańskim i o tym co się na Litwie i Podlasiu wydarzyło. Na koniec stwierdził, że jeżeli informacja o porwaniu króla to oszczerstwo to sam nie wie co ma myśleć. Król na to kazał wołać Babinicza i powiedział, że zaraz się to pokaże. Gdy pan Andrzej stanął przed obliczem królewskim i pana Michała, ten zrazu nie mógł go poznać ale po chwili stwierdził, że to Kmicic. Król na to odpowiedział, że Wołodyjowski znał go przedtem jako radziwiłłowskiego w zdradzie pomocnika, niech pozna teraz Hektora jasnogórskiego i obrońcę króla. Padli sobie w ramiona, a gdy zostali sami Kmicic zapytał czy Oleńka była przy księciu hetmanie, na co Wołodyjowski odpowiedział, że ma ją Bogusław w Taurogach. Pan Andrzej mało nie zemdlał z rozpaczy i gniewu a Wołodyjowski powiedział, żeby poszedł do jego kwatery, tam Charłamp mu szczegóły opowie, bo widział wszystko naocznie.

Potop – Tom II – Rozdział XXXII

 

Tatar

Tatar z arkanem w ręku

Ruszyli zaraz razem do kwater, w których pozostali się znajdowali, a Kmicic szedł jakby w obłąkaniu. Gdy tam dotarli, pierwszy poznał pana Andrzeja Charłamp i krzyknął „Jezus! Maria!” a pozostali, czyli Skrzetuscy, Zagłoba i Rzędzian, patrzyli na niego zdziwieni. Zanim to minęło, Wołodyjowski zaczął opowiadać o wszystkim przyjaciołom kończąc na porwaniu księcia koniuszego, a Kmicic myślał tylko o tym, żeby Charłampa przepytać o wieści o Oleńce. Opowiedział mu stary żołnierz wszystko co się w Kiejdanach działo gdy przybył tam książę Bogusław, a ten gdy tego wysłuchał zerwał się i chciał natychmiast ruszać szukać swojego wroga, ale siły opuściły go i osunął się na ławę. Charłamp zaś opowiadał dalej, mówiąc że w Taurogach jest ona bezpieczna od napaści książęcej, ponieważ znajduje się tam księżna Januszowa z córką, o którą Bogusław się stara i cnotliwego musi udawać. Teraz zapewne znajduje się w Elblągu przy Karolu Gustawie i pewnie w pole przeciw panu Czarnieckiemu ruszy. Wysłuchawszy wszystkiego Kmicic począł się żegnać, a oni postanowili go odprowadzić. W mieście ścisk panował straszny, ponieważ spodziewano się właśnie wjazdu pierwszego czambułu tatarskiego. Zagłoba zaproponował, żeby stanęli popatrzeć, a wszyscy zgodzili się. Wjechało w końcu po raz pierwszy do miasta około czterystu Tatarów dobrze wyposażonych. Pan Wołodyjowski powiedział, że każdy czambuł oficera naszego ma dostać aby ich od swawoli powstrzymywał i dowodził nimi. Kmicic gdy to usłyszał, krzyknął tylko że żegnać się musi, a na pytanie gdzie mu tak spieszno powiedział, że królowi idzie czołem bić aby mu komendę nad nimi powierzył.

Potop – Tom II – Rozdział XXXIII

Tego samego dnia Akbah-Ułan, dowodzący czambułem, stanął przed królem przywożąc list od chana, potwierdzający gotowość do wysłania 100 tysięcy ordy w pomoc królowi, byleby tylko 40 tysięcy talarów było z góry wypłacone. Gdy Tatar oddalił się, do nóg królewskich padł Kmicic prosząc o komendę nad tym oddziałem. Król nie odmówił, ponieważ lepszego pasterza dla tych owieczek nie mógł znaleźć, a Kmicic obiecał że natłucze z nimi wielu Szwedów a i w ryzach ich utrzyma. Opowiedział też to co się od Charłampa o księciu Bogusławie dowiedział i nie przeczył, że chce się mścić, ale nie ze szkodą dla ojczyzny. Ruszył zaraz przygotowywać się do wyjazdu i z każdą chwilą czuł, że siły mu wracają. Wieczorem w jego kwaterze zjawił się Soroka, jego wierny wachmistrz, który przybył za nim z Częstochowy. Uradował się tym wielce i uściskał starego druha. Pozwolił mu się najeść a sam myślał nadal  co mu począć przystoi. Postanowił wysłać Sorokę do Taurogów, aby miał na wszystko oko i donosił mu co się tam dzieje, a na razie zakwaterował go z młodymi Kiemliczami, stary padł niestety w wąwozie, żeby się wyspał. Sam też udał się na spoczynek, a dnia następnego wypoczęty i wesół odwiedził króla, później Subaghaziego-Agę, od którego dostał piernacz, kołpak i jedwabny sznur. Z tym wszystkim udał się za miasto do Akbah-Ułana i powiedział mu z czym przybywa. Tatar nasrożył się zaraz i powiedział, że będzie mu przewodnikiem i pomimo nalegań Kmicica zdania nie chciał zmienić, dopiero gdy ten chwycił go za brodę i parę razy walnął łbem o ścianę, zmiękł. Gdy pokazał mu natomiast piernacz, kołpak i sznur leżał u jego stóp. Następnego dnia wraz ze swoim nietypowym oddziałem wyruszył w drogę, a Akbah-Ułan spoglądał na niego z podziwem, który też udzielił się pozostałym ordyńcom. Nie ujechali jeszcze daleko, gdy dogonił ich Wołodyjowski z Rzędzianem, którzy przekazali mu list od króla. Pisał w nim król, że książę Bogusław przeciw wojewodzie witebskiemu na Podlasie ruszył i ten musiał już z drogi na Ruś zawracać. Rozkazywał tedy panu Andrzejowi ruszać do niego a nie do pana Czarnieckiego jak wcześniej mu rozkazano, aby go wspomóc i aby mógł się spotkać ze swoim wrogiem. Od Wołodyjowskiego dowiedział się, że elektor jawnie już opowiedział się przeciwko Rzeczpospolitej i dlatego książę mógł ruszyć na Sapiehę. Kmicic ucieszył się z tej wiadomości, uściskał Wołodyjowskiego, nazywając go najlepszym przyjacielem i ruszył na północ.

Potop – Tom II – Rozdział XXXIV

Plan twierdzy Zamość

Twierdza Zamość

Markotno jechało się Tatarom bez palenia, mordowania i brania jasyru, toteż po niedługim czasie kilkunastu specjalnie zostało w tyle, żeby poswawolić. Jednak na pierwszą łunę Kmicic zawrócił i kazał się swawolnikom powywieszać nawzajem. Dalsza droga mijała już bez problemów i tak dotarli do Zamościa. Była to potężna twierdza i Tatarzy patrzyli na nią z podziwem. Zostali wpuszczeni do miasta a pan Andrzej bardzo przypadł do gustu właścicielowi Janowi Sobiepanowi Zamoyskiemu. Spotkał tam pannę Anusię Borzobohatą ? Krasieńską, która wraz z dworem księżnej Gryzeldy Wiśniowieckiej w Zamościu przebywała i wszystkich kawalerów zdążyła już w sobie rozkochać. Pan starosta, który również robił maślane oczy gdy ją zobaczył, poprosił Kmicica aby odprowadził ją do pana Sapiehy, ponieważ kiedyś była ona narzeczoną pana Podbipięty i ten zapisał jej w testamencie jakieś majętności na Litwie, w których uzyskaniu wojewoda witebski mógłby pomóc. Ponieważ nie grzeszył dowcipem pan Zamościa, Kmicicowi od razu wydało się to podejrzane. Przekonał też Zamoyski księżnę Wiśniowiecką, swoją siostrę i opiekunkę Anusi, że powinna ona pojechać do pana Sapiehy.

Potop – Tom II – Rozdział XXXV

Kmicic zaczął szykować się do wyjazdu, a pan starosta jak mu się zdawało przekonał go aby wysłał swoich Tatarów przodem do Krasnegostawu a sam został jeszcze i ruszył później z Anusią pod eskortą jego ludzi. Przed wyjazdem pan Andrzej wziął na stronę Akbah-Ułana i kazał mu ruszyć w stronę Krasnegostawu, ale nie jechać do celu tylko zapaść zaraz w pierwszym lesie i gdy usłyszą jego strzał zaraz stawić się przy nim. Następnego ranka wyjechali Tatarzy, a Kmicic ruszył za nimi wieczorem z kolaską i wozem, w których jechała panna Anna i jej rzeczy. Gdy dojechali do lasu dopadł ich Kozak, który przywiózł pismo od pana starosty. Pisał on, że w Lublinie Szwedzi siedzą i że na jego Zamość się wybierają, więc dalsza podróż jest niepodobna, więc niech jedzie w swoją stronę, a jego rajtarzy pannę odwiozą. Ale Kmicic już dawno przejrzał Zamoyskiego i wiedział, że chce on dziewkę wywieźć gdzieś i mieć dla siebie. Dlatego przeczytawszy list jakby nigdy nic rozkazał jechać dalej, na co oficer rajtarów zdziwił się i powiedział, że rozkazy były inne i żeby ruszał w swoją stronę bo mu na drogę coś przyłożą. Na dowód, że nie żartuje kazał swoim żołnierzom wyciągnąć szable i groźnie spojrzał na Kmicica. Ten wyciągnął pistolet i wypalił a naokoło rozległo się wycie i chmura jeźdźców opasała rajtarów. Pan Andrzej kazał im dać po sto batów i puścił piechotą do Zamościa aby przekazali panu staroście, że panna bezpiecznie do pana wojewody dojedzie. Z Krasnegostawu napisał list z informacją o całym zajściu, a ponieważ oficer na pewno źle zrozumiał intencje pana starosty i okazał się grubianinem kazał im dać parę batogów i do miasta odesłał. Także może być jaśnie wielmożny pan pewny, że panna cało na miejsce dojedzie.

Potop – Tom II – Rozdział XXXVI

Ruszyli dalej w drogę idąc krajem spokojnym i od Szwedów właściwie wolnym. Siedzieli oni w większych zamkach i nie śmieli nosa wychylać. Dotarł tak Kmicic ze swoimi Tatarami i po drodze zebranymi ludźmi do Białej, gdzie pan Sapieha właśnie przebywał i stanął przed nim przekazując listy królewskie. Pisał w nich Jan Kazimierz, że jest to kawaler zwany Hektorem częstochowskim i który go własną piersią od nieprzyjaciół podczas przeprawy przez góry zasłaniał. Nie ma się mu stać żadna krzywda i od podejrzeń ma być wolny. Wyjawił też Kmicic swoje prawdziwe nazwisko, na co w pierwszej chwili wojewoda oniemiał. Ale ponieważ w liście król jemu powierzył buławę wielką to wesoły był teraz i ochłonąwszy z pierwszego wrażenia przyjął przyjezdnego życzliwie. Kmicic wspomniał też o Anusi i o tym co po drodze się wydarzyło, a  Sapieha śmiał się i powiedział żeby się o zemstę pana Jana nie obawiał bo nie jest on pamiętliwy. Kmicic odpowiedział, że się nie obawia. Po rozmowie udał się na spoczynek a hetman wielki wyprawił ucztę z okazji swojego awansu, na której opowiedział wszystkim, niby mimochodem o Kmicicu i jego nawróceniu, oraz o tym, że książę Bogusław z zemsty rozpuścił wieści o tym, że ów Kmicic na osobę króla ofiarował się targnąć. Zapowiedział też oficerom, że wspomniał o Kmicicu, ponieważ pan Babinicz, który Tatarów przyprowadził jest wielce do niego podobny i nie życzy sobie aby z tego powodu jakieś tumulty powstały.

Potop – Tom II – Rozdział XXXVII

Tydzień jeszcze pozostawał Kmicic wraz z obozem w okolicach Białej. Do Sapiehy dołączył książę Michał Radziwiłł wzmacniając jego siły. Radził on, żeby bez zwłoki ruszać na Bogusława i nie dać mu szansy na odzyskanie zamków i przejęcie inicjatywy, czym zjednał sobie serce pana Andrzeja, niechętnego mu na początku. Sapieha jednak zwlekał i rozsyłał wszędzie gońców, czekając pewnych wieści. W końcu napłynęły one dość niespodziewane i niepokojące. Siły Bogusława okazały się spore i zniósł on już kilka chorągwi, wziął Tykocin a jego podjazdy znalazły się już w Drohiczynie. Hetmana zaskoczyła szybkość z jaką działał książę, ale po chwili otrząsnął się wydał rozkaz do ruszania w pole. Babinicza zaś wraz z Tatarami wysłał w podjazd dla zdobycia języka. Gdy rano ruszyła cała dywizja po Tatarach nie było już śladu. Minął jednak tydzień a o Babiniczu słuch zaginął co niepokoiło hetmana. Doszli też do Drohiczyna i dalej a nie spotkano podjazdów księcia. Najwyraźniej cofał się on nie wiadomo z jakiego powodu. Być może żeby jak najdalej na północ odciągnąć siły sapieżyńskie i dać swobodę działania Karolowi Gustawowi, który ruszał właśnie za Czarnieckim. Minął jeszcze tydzień a oni dotarli  do Białegostoku i tam dopiero Tatarzy przyprowadzili prawie trzystu obdartych i poranionych jeńców z wojsk Bogusława. Kmicic przysłał zaś pismo, w którym pisał, że nie dawał wieści ponieważ w przedzie a nie w tyle wojsk Bogusława szedł. Wielce to skonfundowało księcia i nie wiedząc co się dzieje począł się cofać nie śpiąc po nocach i nie znając dnia ani godziny kiedy napad jakiś nastąpi. Radził też Kmicic aby jak najszybciej na niego następować ponieważ on groble przed nimi rozkopuje i pochód opóźnia jak może.

Potop – Tom II – Rozdział XXXVIII

W końcu koło Sokółki zeszły się oba wojska i zatrzymały się przed ostatecznym rozstrzygnięciem. Tatarzy pozamykali wszystkie drogi do obozu Bogusława tak, że żaden goniec ani prowiant przedostać się nie mogły. Księciu pilno z tego powodu było do bitwy. Chciał ją stoczyć zanim jego wojsko nie ogołoci wszystkiego w zasięgu i głodem przymierać nie zacznie. Wysłał jednak najpierw emisariusza, niejakiego Sakowicza, który jego prawą ręką był, ale bynajmniej nie z zamiarem wynegocjowania najlepszych warunków poddania się, ale jako zwycięzca proponujący aby hetman odstąpił od walki i pozwolił mu do Prus odejść i zostawić swoje załogi w zdobytych zamkach. Sapieha nie chciał dłużej słuchać butnej mowy posła i odesłał go listem do księcia. Sakowicz wspomniał także, że pojmali oni człowieka, który nasłany był by na księcia zdrowie dybać. Kmicic wywnioskował z tego, że to Soroka jest tym więźniem i przez zaciśnięte zęby wycedził tylko „Gorze„. Hetman wypytał go w czym rzecz i powiedział, że może uda się go wydostać. Ustalili, że Sakowicz zostanie w obozie a Sapieha pośle pismo do Bogusława z prośbą o glejt dla posłańca. Wieczorem wrócił Kozak z glejtem i pismem od księcia, który dziwił się że go żąda, ponieważ on krzywdy posłowi nie zrobi, tym bardziej że mają Sakowicza, dla którego wypuściłby wszystkich oficerów, którzy są w niewoli.

Potop – Tom II – Rozdział XXXIX

Kmicic stanął w obozie Radziwiłła około północy. Bogusław nie poznał go zrazu, ponieważ miał zarzucony worek na głowie, żeby nie oglądał przygotowań do bitwy. Ściągnięto mu zaraz zasłonę i ruszyli do kwater, a że ciemno było to swoich twarzy rozeznać nie mogli. Ale postać księcia i głos tak nienawistnym były dla pana Andrzeja, że diabeł począł mu szeptać do ucha aby mu krzyknął kim jest i rozbił łeb a uratuje Oleńkę, Sorokę i pomsty dokona. Zaczął się nawet zbliżać do lektyki, w której chorego księcia niesiono i za buzdygan łapać, ale koń jego potknął się i mało nozdrzami nie zarył. Przywiodło to go do opamiętania i jechał dalej choć niespokojny. Gdy dotarli do kwatery, książę został położony w ciepłej komnacie i leżał chwilę z zamkniętymi oczyma odpoczywając, a Kmicic stał cierpliwie czekając. Po niejakim czasie Bogusław zaczął otwierać oczy, a gdy ujrzał figurę przed sobą, jakby płomień przeleciał przez jego twarz. Opamiętał się jednak szybko i stwierdził, że jednak go chybił. Przeczytał zaraz pismo od hetmana, z którego wynikało że bitwa nieunikniona. Kmicic zaczął prosić księcia, aby Sorokę wypuścił, a ten nie chciał się na to zgodzić, co wzbudzało coraz większy gniew w obliczu Kmicica. Bogusław odparł, że nie umie on prosić i tylko jeżeli do nóg mu padnie i czołem w ziemię będzie bił przy świadkach to go wysłucha.  Zawołał zaraz i do komnaty weszło kilkanaście osób a książę oznajmił że to jest Kmicic i że chce ich mieć za świadków gdy do nóg mu padnie. Pan Andrzej zatoczył się i zniżył swoje czoło do butów księcia. Ten wstał po chwili i wyszedł, a za około godzinę przyszedł oficer ze strażą i powiedział do Kmicica, że wyprowadzą go za obóz i tam wolno odejdzie. Gdy tam dotarli zobaczył Sorokę i przygotowany dla niego pal, na który miał być końmi naciągnięty. Gdy zabrano się do sprawy pomruk rozległ się wśród żołnierzy stojących wkoło. Byli to bowiem Polacy, którzy u księcia służyli. Oficer zaczął ich uciszać, ale nagle Kmicic krzyknął, żeby oprawcy zatrzymali się.  Przemówił do nich, że zdrajcy służą i żeby nawrócili się to winy im będą odpuszczone. Każdemu obiecał dwa dukaty na głowę jeżeli to zrobią i z nim do hetmana pójdą. Wszyscy przystali na to i po chwili lecieli już w stronę obozu sapieżyńskiego a obok Kmicica jechał Soroka. Książę zbudzony został przez gońca, który oznajmił co się stało i pomyślał tylko, że straszny to człowiek ten Kmicic, a później kazał trąbić siadanego.

Potop – Tom II – Rozdział XL

Kmicic zdziwienie wywołał w panu Sapiesze gdy wrócił ze swoim żołnierzem w kilkadziesiąt koni i musiał dwa razy opowiadać jak i co zaszło. Ruszył też zaraz do swoich Tatarów, którzy z drugiej strony wroga stali. Gdy tam dotarł począł objeżdżać pozycje wojsk Radziwiłła stojących naprzeciw niego, aż w końcu znalazł miejsce którędy chciał je obejść i od tyłu na nie uderzyć. Gdy ściemniło się ruszyli przez bagna posuwając się powoli. Usłyszeli odgłosy rozpoczętej bitwy i ujrzeli ognie szańców, które właśnie mijali. Gdy je już minęli skręcili w lewo i wydostali się na tyły wroga. Z przodu szańce atakowało około dwustu wolentarzy, których zostawił Kmicic aby niepokoili je właśnie, Tatarzy natomiast ruszyli zaraz galopem i wpadli na nie siejąc popłoch i przestrach. Walka nie trwała długo. Piechotę zaraz wycięto, a część polskiej jazdy poddała się. Ruszył zaraz Kmicic na Janów, gdzie stały główne oddziały i podpalił miasto, dając znać hetmanowi, że wziął tyły. Jednak po chwili na oświetlonej równinie pojawił się potężny oddział rajtarii, którą prowadził sam Bogusław. Tatarzy ruszyli pędem na nich, ale ci przejechali po nich nie zatrzymując się. Ale niełatwo jest położyć dzicz. Po chwili zaczęli się oni podnosić i gonić za rajtarami, a  w powietrzu zaczęły śmigać arkany. Jednak wśród goniących nie było Kmicica. Znaleziono go rano nieprzytomnego i ocknął się dopiero w południe pytając co z Bogusławem. Okazało się, że został pobity, ale uszedł. Wcześniej ciął Kmicica po głowie i zwalił z koniem i tylko misiurka uratowała go przed śmiercią. Sapieha powiedział mu także, że dalej go ścigać nie mogą ponieważ przyszło pismo od Czarnieckiego, że Karol Gustaw ruszył spod Elbląga z całą potęgą i zmierza na Zamość a potem na Lwów, tak że każda siła jest potrzebna do ratowania króla. Kmicic postanowił odłożyć prywatę na później i ruszyć z hetmanem ratować ojczyznę od nowego niebezpieczeństwa.

KONIEC TOMU II

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

* Copy This Password *

* Type Or Paste Password Here *

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>